W ostatnich tygodniach temat aborcji znów rozgorzał pełnym płomieniem. Uważam, że to dobrze, ponieważ im więcej takich dyskusji, tym lepiej dla sprawy, a przede wszystkim – dla życia nienarodzonych.

Zatrważające jest to, że skoro temat stał się głośny, automatycznie wydaje nam się bardziej aktualny. Tymczasem kwestia przerywania ciąży i cała ta maszyna nazwana przez Papieża Polaka „spiskiem przeciwko życiu” jest aktualna bez przerwy, a dramat poczętych dzieci pozostaje niezależny od intensywności szumu medialnego wokół nich.

W całej sprawie są tylko (a może „aż”) dwa główne kłamstwa, które pod różną postacią rzucane są, niczym kłody pod nogi wszystkim, broniącym ludzkiej godności embrionów. Złą wiadomością jest taktyczna skuteczność tego mechanizmu, której dowodzą wszelkie krwawe kompromisy zawarte kosztem życia nienarodzonych, dobrą – że jest to skuteczność gasnąca.

Pierwsze kłamstwo jest kłamstwem biologicznym – nie ulega bowiem wątpliwości, że moment poczęcia nowego życia następuje w momencie zapłodnienia. Żaden embriolog na świecie nie jest w stanie, nie narażając się na śmieszność, wskazać innej chwili, innego etapu rozwoju organizmu, który mógłby zostać przyjęty jako chwila poczęcia. Każda taka próba byłaby arbitralnym osądem, ale również z merytorycznego punktu widzenia kompromitacją, ponieważ to z chwilą zapłodnienia pojawia się nowy organizm. W pełni zależny od matki, niezdolny do samodzielnego życia, ale jednak autonomiczny – niebędący ani częścią jej ciała ani nowotworem.

Pro-aborterzy i środowiska liberalne mają tego świadomość, dlatego kłamstwo to ewoluuje w innym, bardziej mglistym kierunku. Zasadniczo nie poddaje się w nim w wątpliwość powstania nowego życia, ale kwestionuje się jego godność, co – w mojej opinii – jest nie mniej obrzydliwe. Pytanie to oscyluje wokół sporu o moment, w którym ludzki embrion staje się człowiekiem i udzielane są tu przeróżne odpowiedzi. Łagodne utrzymują wersję kilkudniowego nieczłowieczeństwa, za moment przełomowy uznając. np. zagnieżdżenie się zarodka, wersje drastyczne mówią nawet o ostatnich dniach ciąży.

Na marginesie: istnieją też propagatorzy aborcji postnatalnej, czyli uśmiercania dziecka jako bezwartościowego lub zbyt uciążliwego już po urodzeniu, ale na polskim gruncie głos ten podnoszony jest niezwykle rzadko. Nie oznacza to jednak, że takie myślenie do nas nie dotrze. Warto mieć tego świadomość.

A jednak odpowiedź na tę wątpliwość również jest stosunkowo prosta. Odarta z bioetycznej kazuistyki jawi się nawet jako dość banalna: niezależnie od procesów biologicznych, które zachodzą już po zapłodnieniu, mamy do czynienia z życiem i to życiem ludzkim. Nie jest bowiem możliwe, aby z takiego połączenia komórek rozrodczych urodził się – mówiąc językiem prostej biologii – reprezentant innego gatunku niż homo sapiens. Tym samym mowa o „potencjalnym człowieku”, jakoby moment zapłodnienia nie rozstrzygał sporu, jest tylko propagandowym mydleniem oczu, które – dzięki Bogu! – traci powoli swoją skuteczność.

Mamy zatem do czynienia z ewolucją podejścia. Do niedawna możliwe było – czego nieliczni ciągle próbują – wmawianie ludziom, że życie zaczyna się później, niż w chwili poczęcia, a dziś głównie zasiewa się wątpliwości dotyczące człowieczeństwa zarodka. Warto cierpliwie tłumaczyć i tym zmusić pro-aborterów do kolejnej zmiany stanowiska.

Drugie kłamstwo jest wtórne, wynika z pierwszego i jest kłamstwem światopoglądowym – narracja mówiąca o obronie życia nienarodzonych jako o przedmiocie wiary, o wynikającym z Objawienia katolickim dogmacie jest krzywdzącą manipulacją.

Oczywiście nie jest tajemnicą, że Kościół jest prawdopodobnie największą i najbardziej zaangażowaną w ruch pro-lajferski instytucją na świecie, a wielu aktywnych działaczy jest katolikami. W połączeniu z silną antyaborcyjną retoryką Papieża Polaka i ostatnimi wypowiedziami papieża Franciszka, który w „Amoris Laetitia” wzywa do refleksji nad ogromną godnością embrionu, a podczas podróży z Meksyku nazwał zachowanie środowiska aborcyjnego działaniem mafijnym, da się w Polsce stworzyć grunt pod ten szkodliwy stereotyp.

Narracja ta jedynie po części pokrywa się z faktami. O ile bowiem wszyscy katolicy zobowiązani się do ochrony życia poczętego, a zatem – przynajmniej w teorii – każdy wyznawca Chrystusa jest w jakimś stopniu działaczem pro-life, o tyle nie każdy przedstawiciel tego środowiska jest człowiekiem uformowanym przez Kościół i żyjącym jego zasadami. Mało tego! Są wśród ludzi kategorycznie przeciwnych aborcji osoby przeciwne nauczaniu Kościoła w wielu kwestiach.

A zatem działalność antyaborcyjna nie jest w żaden sposób zależna od religii, wychowania, pochodzenia, koloru skóry czy czegokolwiek innego. Przeciwnie – opiera się o odpowiedź na jedno podstawowe pytanie: „czy wiesz, kiedy zaczyna się ludzkie życie?”

I właśnie dlatego nie powinniśmy pytać: „czy bronić jego godności?”, ale „jak?”.