Najoczywistsza a przy okazji najbardziej trafna odpowiedź na pytanie zawarte w tytule brzmi: kompletnie nic. Jednak publiczne oskarżenia Kościoła przez osoby, które nie uznają się za jego członków, a także wewnątrzkościelne apele o zwiększenie roli kobiet pokazują, że stereotyp patriarchalnego ucisku trwa i ma się dobrze.

Oczywiście można kontrargumentację rozpocząć od litanii zupełnie symbolicznej, obrazującej szacunek wspólnoty wyznawców Chrystusa wobec kobiet: metaforyka matczynej miłości Boga bardzo silnie zobrazowana szczególnie w Starym Testamencie, nauczanie z ochotą podjęte przez Ojców Kościoła nazywające Kościół Oblubienicą Chrystusa, silny kult maryjny, wreszcie przykład samego Syna Bożego, który według relacji ewangelistów złamał w imię miłości bliźniego niemal wszystkie konwenanse wykluczające kobiety jako gorsze z życia religijnego i społecznego. Tyle tylko, że tej argumentacji brakuje „mięsa” – konkretów, które miałyby choćby cień szansy przemówić do zaniepokojonych domniemaną nieprzychylnością Kościoła wobec kobiet.

Jako przykład rzekomo w pełni unaoczniający stosunek Kościoła wobec kobiet często w dyskusjach prezentuje się cytaty z Biblii (np. ten o podległości żony mężowi z Listu do Efezjan) lub z Ojców Kościoła traktujących kobiety jako płeć gorszą. Ale podobnie jak wspomniane wyżej zasłanianie się biblijną retoryką nie prezentuje całości zniuansowanego nauczania Kościoła o pięknie i dobru kobiet, tak i nie czynią tego zacytowane pojedyncze wypowiedzi nawet świętych teologów. Tym bardziej, że – dla przykładu – św. Tomasz z Akwinu mógł co prawda pisać o męskości jako o płci bardziej szlachetnej, ale w innym miejscu stanowczo nie pozwalał pogardzać płcią żeńską, skoro sam Chrystus dzięki niej zapragnął przyjść na świat.

Widzimy zatem, że odpowiedź na pytanie zawarte w tytule nie ma binarnego charakteru, ale szukać go należy między ogromem detali znajdujących się między „tak” i „nie”, między „nic” a „wszystko”.

Ciekawym tropem jest podążanie według ewangelicznej zasady „po owocach ich poznacie”, która w tym temacie może polegać po prostu na prześledzeniu różnic pomiędzy kulturą zachodnią, dla której nauczanie chrześcijańskie było ważnym fundamentem, a resztą kręgów kulturowych, konstruowanych wokół nieewangelicznych idei.

Ten proces doprowadza nas do odnalezienia kilku ważnych wskazówek. Po pierwsze, spośród przywódców religijnych zasadniczo tylko Głowa Kościoła znajduje odwagę, aby za przewinienia na tle dyskryminacji płciowej przeprosić – czy to w nauczaniu Jana Pawła II, czy Benedykta XVI, czy Franciszka możemy znaleźć wiele wypowiedzi wyrażających szczere ubolewanie nad niesprawiedliwym traktowaniem kobiet przez ludzi Kościoła na przestrzeni wieków. Warto zwrócić uwagę, że nie są to przeprosiny oczywiste – Kościół naucza szacunku wobec kobiet, więc jeśli ktoś jasno postępuje wbrew tym wskazaniom, nie można powiedzieć o nim, że swoim zachowaniem reprezentuje katolicki punkt widzenia. Wiele instytucji wzruszyłoby wobec takiej niesubordynacji ramionami, nie poczuwając się do jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Druga sprawa to niekatolickie, nowożytne nauczanie o kobietach – o ile bowiem oburza nas św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, czy inni teologowie starożytni lub średniowieczni piszący o kobietach niezgodnie z współczesną nam wrażliwością, o tyle rzadko mamy świadomość, jakie poglądy w podobnym temacie prezentowali myśliciele niezwiązani z katolicyzmem na wiele wieków później. Przykładem może być ceniony dziś filozof Arthur Schopenhauer (ur. 1788, ponad 500 lat po Akwinacie!), który nie tak dawno pisał o kobietach wprost, że są „płcią drugą” (sexus sequior) i to gorszą w każdym względzie. Co ciekawe, w tym samym dziele autor nazywa czczenie kobiet „chrześcijańską głupotą”. A zatem – wbrew rozpowszechnionej aktualnie opinii – na kilka wieków wstecz nauczanie Kościoła było uznawane za źródło gloryfikacji kobiet. Romantyczne uwielbienie wobec „drugiej płci” mogło się bowiem narodzić jedynie na gruncie cywilizacji zachodniej regularnie formowanej przez Kościół.

Wreszcie sprawa trzecia – nie wyczerpująca tego skomplikowanego tematu, ale rzucająca światło z kolejnej strony. Wartość kobiet w krajach i kulturach innych religii monoteistycznych (i nie tylko) pokazuje, że zasadniczo tylko chrześcijański zespół wartości był w stanie ubogacić kształtującą się cywilizację w taki sposób, aby kobieta była dla mężczyzny równorzędnym partnerem. A w takim kontekście, jeżeli zdarza się przypadek nieprawidłowego traktowania kobiety, rozpatruje się go w kategorii przykrego błędu i grzechu bez próby przysłonięcia go rzekomym kodem kulturowym, jak to ma miejsce np. przy okazji tłumaczenia Zachodowi świata islamu. W tym znaczeniu cywilizacja chrześcijańska na tle innych jawi się jako profeministyczna, co potwierdza mnogość konwersji w krajach, gdzie wiara katolicka nie jest codziennością.

Niniejszy tekst jest tylko skromną próbą pokazania rzadko dostrzeganych odcieni szarości. Temat nie należy do najprostszych i zasługuje na opracowanie dużo szersze, obejmujące większą ilość aspektów teologicznych, socjologicznych, czy antropologicznych. Nie ulega jednak wątpliwości, że atrakcyjne dla pewnych środowisk hasła o dwóch tysiącach lat chrześcijańskiego ucisku kobiet nie znajdują pokrycia w faktach. Warto o tym pamiętać.