Niedziela Miłosierdzia 2016 zapisze się w annałach raczej przykrymi niż złotymi zgłoskami. Komunikat Episkopatu związany z obchodzonym niedawno Dniem Świętości Życia został wybuczany i ośmieszony przez rzekomych wiernych, uczestniczących w mszy świętej w warszawskim kościele świętej Anny.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że mamy do czynienia z obliczoną na polityczny zysk prowokacją. Za dużo tu przypadków. Dziwnym trafem wśród oburzonych komunikatem były głównie działaczki antykościelnie lewicowe, po których trudno spodziewać się spontanicznych wizyt w katolickich świątyniach. A jeśli dodać do tego fakt, że akurat podczas tego niecodziennego wydarzenia obecne były kamery zaprzyjaźnionych z nimi mediów, a także to, że w żadnym innym kościele w Polsce komunikat nie spotkał się z reakcją choć w połowie tak nieprzyjazną, sprawa staje się całkiem prosta. Zresztą odkąd światło dzienne ujrzały – niespecjalnie skrzętnie chowane – materiały, według których oburzone panie z wyprzedzeniem umawiały się na spontaniczną reakcję, odkrycie, że sprawa jest szyta grubymi nićmi przypomina odkrycie, że woda jest mokra.

Najistotniejsza w analizie tej niebywale śmiałej i zwyczajnie podłej prowokacji jest stojąca za nią intencja i cel.

Trudno przewidywać, aby tą akcją środowiska proaborcyjne spodziewały się zmienić nastawienie Kościoła do zabiegu przerywania ciąży. Nawet określany w niektórych środowiskach jako „skrajnie liberalny” papież Franciszek nie daje najmniejszego pola manewru wątpliwościom: aborcja jest bezdyskusyjnym złem, które Głowa Kościoła przyrównuje do działań mafijnych. Zresztą znamienny jest moment, w którym aktorki warszawskiego przedstawienia – bo jak to inaczej nazwać? – wkroczyły do akcji. Godzinę 0 wyznaczył moment odczytania słów: „Życie każdego człowieka jest chronione piątym przykazaniem Dekalogu: Nie zabijaj!”. Jeżeli bunt rodzi nawet tak podstawowy wykład chrześcijańskiej moralności, naprawdę trudno wyobrazić sobie moment, w którym środowiska antykatolickie mogłyby zostać usatysfakcjonowane.

W związku z powyższym, oczywistą staje się inna, główna intencja warszawskiej prowokacji: nie o zmianę doktryny Kościoła tu chodzi, ale o storpedowanie ustawy o ochronie życia płodu ludzkiego oraz sensownej nad nią dyskusji. I to wcale nie jest dobra wiadomość! Gdyby bowiem ten obrzydliwy wygłup był apelem do kościelnej hierarchii o ponowne rozważenie kwestii bioetycznych, mielibyśmy do czynienia z naiwną impertynencją, lecz tu sprawa maluje się w dużo bardziej przykrych barwach: środowiska proaborcyjne, często walczące z rzekomym upolitycznieniem Kościoła, uczyniły sobie z Najświętszej Ofiary – źródła i szczytu życia chrześcijańskiego – polityczny happening!

Powtórzę: z inicjatywy działaczy lewicowych front walki politycznej przeniesiony został do naw świątynnych! Jeżeli komunikat Episkopatu – który co prawda wpasowuje się w gorący ostatnio temat, ale jednocześnie nie angażuje się w polityczny spór, jedynie przypominając przy okazji Dnia Świętości Życia nauczanie, które w Kościele od dawna jest klarowne i stanowcze – jest w stanie zainspirować inaczej myślących do tak drastycznych kroków, sprawa jest poważna. Tym bardziej, że stawia ona pod znakiem zapytania wiele głoszonych przez ich środowiska idei poczynając od wolności słowa, a kończąc na wolności religijnej.

A jeśli dołączyć do tego fakt, iż wczorajsze ostentacyjne przedstawienie było w swej istocie jedynie kontynuacją kampanii, w której praktykuje się nawet wywieszanie proaborcyjnych bannerów na dzwonnicy świątynnej (vide: finał Manify z 6 marca br.), mamy do czynienia z czymś, co trudno nazwać inaczej niż zbydlęceniem.

Przykre.

Ale równie smutnym obrazem jest dla mnie reakcja sporej części katolików, których – zdaje się – kompletnie nie oburzyła bezczelność posunięta aż do zakłócenia mszy św. Z chwilą przekroczenia przez prowokatorki progu kościoła św. Anny w całej sprawie pojawił się bowiem wątek niezależny od poglądu na mordowanie nienarodzonych – uszanowanie miejsca świętego i czynności liturgicznych. I chociaż nie rozumiem, jak możemy wewnątrz Kościoła nie zgadzać się w sprawie tak podstawowej jak ochrona życia poczętego – przyjmuję ten stan rzeczy; nigdy jednak nie przyjmę do wiadomości, że nie rusza nas już nawet tak daleko idące chamstwo.

Jeżeli bowiem nie potrafimy bronić świętości na ołtarzu, przestaje mnie dziwić nieudolność w obronie świętości życia. I żaden wyrok sądowy – a oczekuję, że odpowiedzialni zapłacą za złośliwe zakłócanie aktu religijnego – niczego w tej sytuacji nie zmieni.