Straszny bałagan. Jeśli miałbym zamknąć temat w jednym zdaniu, brzmiałoby pewnie właśnie tak. Ale mam to szczęście, że nikt nie narzuca mi ilości znaków, więc o Wielkiej Orkiestrze pozwolę sobie napisać szerzej.

Nim jednak napiszę, to, co chcę, napisać muszę to, co… muszę.

Nie, nie uważam za gorszy sort dobroczyńców tych, którzy będą dziś paradować z serduszkiem, spędzą dzień przed telewizorem zablokowanym na relacji z wszelkich koncertów albo licytacji oraz im podobnych obywateli, którym coroczny hype na charytatywność jest najprzyjemniejszą i najłatwiejszą okazją do realizacji dobra. Nie kopnę też i nie przewrócę z nienawiści wolontariuszy, o których dzięki łaskawej zimie już tylko z przyzwyczajenia będziemy mówili, że marzną dla Owsiaka.

Ale o ile nie uważam wspierających WOŚP za gorszy sort dobroczyńców, o tyle uważam sam WOŚP za gorszy sort dobroczynności. Dlaczego, wyjaśniałem przy okazji poprzednich Finałów, a czego wtedy nie napisałem ja, napisali mądrzejsi ode mnie. I ja ich obawy oraz wątpliwości w znacznej mierze podzielam.

Urażonym powyższą myślą tłumaczę: tak, mam świadomość, że dobroczynność to dobroczynność i choć nie lubię łzawych wstawek – potrzebującemu człowiekowi naprawdę wisi, jaki emblemat ma stojący przy łóżku respirator. Tonący brzytwy się chwyta. Nawet tej z serduszkiem. I nie ma większego sensu wyprzedzająca krytykę o kilka długości pogarda wobec niego.

Tym bardziej, że wośpowe dobro przybiera całkiem wymierne kształty i każde zaprzeczenie, deprecjonowanie wartości niejednego uratowanego życia – które przecież przy jakichkolwiek innych okolicznościach są dla nas heroizmem najwyższej rangi – jest wyrazem życzeniowego myślenia zazdrośników przekonanych o własnym monopolu na dobro. Przykro mi to pisać o moim gniazdku, ale w krytyce zdarza się nam wszystkim zapędzać w jakieś groteskowe rejony, w których Bogu ducha winny wolontariusz jest winien lewackiej propagandy i eutanazji w Belgii, a przed Owsiakiem sam szatan wskakuje ze strachu w najczarniejszy z kotłów. Nie mamy umiaru. I ten nasz deficyt zdaje się być wodą na młyn.

To dlatego WOŚP robi swoje. I dobre i złe.

Jednak w tym rozgardiaszu interesują mnie – i przy okazji skrajnie irytują – grzeszki, ze szczególnym uwzględnieniem jednego.

To zadziwiające, jak absurdalnie dogmatyczną nietykalność zapewnił sobie inicjator dzisiejszego przedsięwzięcia i jak silny aparat apologetyczny za nim stoi. Wyśmiewający katolicyzm krytyków inkwizytorzy z emfazą piętnujący ich od faszystów, wyrywkowo egzaminując ich z wyrywkowo potraktowanej Ewangelii, czekają na choćby jedną oznakę nieprawomyślności. Machineria dyskredytowania wszystkich, którzy nieprzychylnym okiem łypną na hałaśliwą i w kilku przynajmniej aspektach podejrzaną imprezę.

Ten szczególny immunitet opiera się o mechanizm proporcjonalności zasług: czego by w tym WOŚPie nie wyrabiano, to jednak pomagają na niespotykaną skalę, więc oko przymknąć można i należy. Rozumiem ten mechanizm, ale irytuje mnie jego ekskluzywność, szczególnie w medialnym przekazie. Wciąż – o czym informuję bez cienia zazdrości czy też wyższości – największą, najskuteczniejszą i najbardziej systematyczną organizacją kierującą dziełami charytatywnymi w Polsce pozostaje Kościół katolicki. Tymczasem o jego zasługach niewiele się słyszy. Ma to oczywiście swoje plusy, ale tym samym nie tworzy się przeciwwagi dla nieustannych oskarżeń o finansową nieuczciwość.

To jest zwyczajnie niesprawiedliwe.

Albo przyjmujemy, że pomaganie dzieciom generuje tabu na temat ciemniejszych zakamarków działalności – czemu jestem ze wszech miar przeciwny – albo solidarnie kierujemy soczewki krytyczności w słabe punkty, żeby zdusić wady i wyciąć wrzody. Nie ma innej drogi. Wszystkie boczne ścieżki prowadzą na manowce nieuczciwości.

Tymczasem tak właśnie jest. Dobro bez najlżejszego światłocienia spływa ze skarbonek, patologie i wyzysk – z kościelnej tacy. Kto nie zna obu stron medalu, uwierzy.

Proponuję zatem rozejm: Wy nie przestajecie triumfalnie wynajdywać nieszczelności w proboszczowskich portfelach, my nie przestajemy chłostać rachunkami centrali WOŚP.

Nie może być bowiem tak, że te same środowiska pod płaszczem walki o dobro i częstokroć o (sic!) Ewangelię tropią z niekłamaną radością każde potknięcie księdza i ludzi Kościoła – w tym instytucji Caritas – i kruszą kopię o każdą, choćby domniemaną nieuczciwość, ale na nieprzychylne komentarze wobec Orkiestry czekają z gotowym emblematem terminów, które w ich mniemaniu mają być obelżywe. I płaczą później, że Kościół zajmuje się ocenianiem i odrzucaniem ludzi od szczytnej idei, choć jednocześnie sami robią rzecz zgoła nie lepszą. Tylko, że im wolno.

Powyższą propozycję sugeruję zatem przyjąć. Inaczej okaże się, że cały ten apologetyczny modus operandi jest o kant katedralnej kopuły roztłuc.