Msza święta jest nudna. Koniec, kropka. Dla mniej wtajemniczonych polega na wstawaniu, klękaniu i wyuczonych reakcjach na konkretne elementy rytuału, dla obeznanych nieco bardziej – na tym samym. Z tą różnicą, że ci drudzy przynajmniej częściowo znają powody tych postaw.

Powyższy akapit bynajmniej nie jest prowokacją, zaczerpniętą z podręczników desperacką próbą złapania uwagi Czytelnika od pierwszych sekund lektury. Msza święta jest nudna. Opiera się o prawie niereformowalny schemat znany wszystkim katolikom zasadniczo od urodzenia, a delikatne zmiany, które pojawiają się między jednym a drugim spotkaniem przy ołtarzu, dla zasadniczej większości wiernych są nieuchwytne. No, może poza kazaniem…

Zdarzają się oczywiście święci, pełniący rolę szczytnych wyjątków, którym szlachetnie zazdrościmy tęsknoty i miłości do mszy świętej. Patrzymy z zazdrością, ponieważ zdroworozsądkowa, świadoma doktryny część człowieka ma pewność lub przynajmniej wiarę, co do wagi wydarzeń na ołtarzu. Nuda niczego tu nie zmienia: Eucharystia to urzeczywistnienie Golgoty i paradoks utajenia Najwyższego w najbardziej lichym i prozaicznym z elementów życia człowieka – w chlebie i winie. To cud, który każdego dnia wyrywa ludzi od przyjemnych lub pilnych zajęć, aby zagonić ich do klęczenia w kościelnych ławkach.

Fascynacja tym cudem, wyjątkowością i niepowtarzalnością Eucharystii jest jednak piekielnie (!) rzadka. Bóg nam się opatrzył, a rozpisane co do schematu niczym wojskowa parada klęczenie i wstawanie stało się wyuczone aż do stopnia nieuświadomionego posłuszeństwa. Do odruchu. W tej hipnozie jest zasadniczo jeden stały wyjątek – znak pokoju. Nawet komunię św. zdarza nam się przyjąć nieświadomie, ale ten jeden element permanentnie wyrywa nas z zamyślenia lub zniecierpliwienia. Przyjemność, jaką wtedy odczuwamy można łatwo zaobserwować po beznadziejnych próbach przedłużenia tego gestu i wyciągnięciu ręki nie tylko do najbliższych sąsiadów (znudzone mszą św. dzieci osiągają w tym mistrzostwo).

Msza święta jest nudna. Tyle, że nie jest to jej wada, a… zaleta!

Sensem mszy świętej nie jest bowiem dostarczanie rozrywki, utrzymywanie uwagi, aktywizowanie wiernych, celebracja wspólnoty, demonstracja jedności, wywoływanie uśmiechu lub którykolwiek z tego typu celów – szczytnych, lecz błędnych, bo przyziemnych. Sens mszy świętej to Chrystus oddający życie na krzyżu i pozwalający spożywać swoje Ciało i Krew – jeśli nie rusza nas ten obraz, śmiem twierdzić, że nie poruszy nas nic innego.

Na papierze nie ma bowiem nic piękniejszego niż Bóg oddający życie za grzesznika, nic bardziej spektakularnego niż nikłość białej hostii, w której ukrył się Nieogarniony, nic bardziej podniosłego niż hańba i odraza krzyża przemianowana przez Boga na adorowany symbol Zbawienia. Nic ważniejszego w dziejach świata się nie wydarzyło. Jeśli zatem nudzi nas urzeczywistnienie tego na ołtarzu, nasze pojęcie rozrywkowości nijak ma się do bliskości ołtarza i należy je zostawić dla innych kategorii, dla których jest zasadne.

Liturgia nie jest kinem lub teatrem, aby nas za wszelką cenę zabawiać. Co ciekawe, nawet w tych „świątyniach sztuki” jesteśmy w stanie zrezygnować z rozrywkowości, jeżeli mają nam do zaproponowania zadumę, refleksję. W świątyni Boga jesteśmy mniej wyrozumiali.

W tym braku wyrozumiałości tkwi chyba geneza tzw. mszy św. dla dzieci, mszy św. blusesowych/jazzowych/techno/country-ska-djent itp. Desperackie poszukiwanie urozmaicenia, które z góry skazane jest na porażkę, bo paradygmat rozrywkowości to ślepa uliczka, za którą nie ma już niczego.

Zmierzamy w złym kierunku. Zamiast walczyć z tym, co rozumiemy jako nudę mszy świętej, należy tę jej cechę zaakceptować, pogłębić i wytłumaczyć wiernym. Duszpasterze i liturgiści – a za nimi cały Kościół – nie wygrają wyścigu na rozrywkę z nawet najnudniejszą stacją telewizyjną lub kanałem na Youtube. Mogą jednak uczynić z mszy świętej – zgodnie z jej naturą i zamysłem – zbawczą alternatywę, która naturę rozrywkowości stawia na głowie. Akcentuje bowiem to, co w popkulturze jest nie do pomyślenia: cisza, refleksja, zaduma, szlachetne piękno i prostota. Bo święci, o których wspomniałem w charakterze chlubnego wyjątku, mieli okazję, aby pokochać Eucharystię właśnie dlatego, że nikt ich nie odciągał od milczenia zbawczej Hostii superbohaterem, różowym smokiem Niedzielakiem i innymi symulakrami infantylnej frajdy. Czas wychować kolejnych.

Tak, msza święta jest nudna. Ale zamiast z tym beznadziejnie walczyć, może warto przestać ją widzieć oczami rozhisteryzowanego nastolatka. Zrozumieć dar i szansę, które za tą nudą się skrywają.