I nie będzie.

Nie ma jej w życiu, nie ma jej w naszych wyborach i nie ma jej w prawie. Prawo może mieć mniej lub bardziej kompromisowe rozwiązania wynikające z słabiej lub mocniej wyważonych diagnoz. Ale nigdy nie będzie neutralne, bo zawiera w sobie konkretny wybór, a wybory zawsze rozróżniają. Gdy decyduję sie na jabłko, decyduję o niewzięciu pod uwagę pomarańczy. Gdy jadę autobusem, nie zabieram swojego auta na przejażdżkę. A gdy idę na niedzielną mszę św., dyskryminuję swoje lenistwo, które dyktuje mi bardziej rozrywkowe rozwiązania.

W prawie jest i będzie podobnie. Postulowanie dla niego neutralności światopoglądowej to utopia, bo aby było w pełni neutralne, musiałoby dezerterować w każdym przypadku, do którego jest powołane.

W tym wypadku tego, czego nie da się wymagać od prawa, nie da się również egzekwować na ludziach. Neutralny urzędnik państwowy to również mrzonka, która wymaga od człowieka stania się mechanizmem, działającym według określonych algorytmów i minimalizująca wszystko, co polityk reprezentuje jako człowiek. Dzięki temu jeden prezydent, marszałek czy premier od innego mógłby się różnić tylko stopniem posłuszeństwa wobec kastrującej z charakteru, przypisanej stanowisku neutralności.

Tak nie da się żyć i tak nie da się sprawować funkcji. Nieważne, czy jest się panią premier i rzekomo spisze się Ojczyznę na zaściankowość ucałowaniem papieskiego sygnetu, czy prezydentem-elektem i w świetle reflektorów podniesie się Hostię.

Ale nie tylko utopijność jest wadą tego postulatu. Jest nim również daleko posunięta tendencyjność.

Pamiętacie może tzw. antyprzemocową konwencję? Lewicowe media wiecznie zajadle szczekające o światopoglądową neutralność, o ten zwornik demokracji, jakim ma być afirmacyjna otwartość na wszystkie poglądy, style i typy, w wypadku tego dokumentu nie były ani otwarte ani neutralne. I nie pozwalały prawu być takim. Przypomnijcie sobie, jakimi epitetami można było wtedy szafować stawiając barykadę na wysłużonej już granicy ciemnogród/oświecenie.

A przecież wspomniana wyżej konwencja CAHVIO stojąca w jawnej niezgodzie z polskim porządkiem prawnym i jego aksjologią bynajmniej nie jest neutralna. Jest skrajnie stronnicza i przemycając swoje rozumienie rzeczywistości narzuca polskiej konstytucji ideologiczne wytrychy. Ale jednak w obronie tak nieneutralnego dokumentu można i należy stawać, bo kto przeciw, ten wstecznik. I nie chodzi o samą konwencję – to tylko przykład.

Ktokolwiek znajdzie tu cień konsekwencji, gratuluję spostrzegawczości. Mnie to zadanie przerasta.

Neutralność światopoglądowa jest bowiem tylko bożkiem, wytrychem i zawłaszczonym pojęciem. Trochę mniej materialnym wymysłem niż samochód pewnego redemptorysty i odrobinę bardziej mglistym od liczby inkwizycyjnych stosów. Neutralność która wg obłudnych definicji miałaby być wstrzymywaniem się od osądu jest tu bowiem synonimem świeckości, ateizacji, które przecież nie są niczym innym jak zajęciem stanowiska!

I tak w oślepiającym rozsądek świetle reflektorów można być truskawką, a jednocześnie bycie owocem nazywać dewiacją; można krzyczeć o łapaniu złodzieja mając rękę w nieswojej kieszeni podobnie jak kiedyś można było być kurduplowatym brunetem – nadzieją aryjskiej rasy. Można zajmować stanowisko obrzydliwie tendencyjne i na każdym kroku wymagać od prawa, aby stanowiska nie zajmowało.

Ale ja brzydziłbym się urzędnikiem i prawem, które na każdym kroku odsuwają się od podejmowania decyzji. Są od tego, by rozstrzygać. Sprawiedliwie, nie neutralnie.