Z jednej strony nie spodziewałem się nigdy, że będę na tym blogu pisał taki tekst, z drugiej – nie widzę dla siebie innej drogi, bo dobrem, którego się doświadcza, należy się dzielić.

W zeszłym roku podjąłem się modlitewnego zobowiązania, które Tajemnicą Szczęścia się zowie. W skrócie: św. Brygida urodziła się na początku XIV wieku w Szwecji i od dziecka zapałała ogromnym nabożeństwem do Męki Chrystusa. Została wielokrotnie obdarzona prywatnymi objawieniami i Tajemnica Szczęścia jest tego owocem. Na pytanie, ile ran Chrystus otrzymał podczas swojej Męki, otrzymała następującą odpowiedź:

„Moje Ciało otrzymało 5480 ciosów. Jeżeli chcesz je uczcić pobożną praktyką, zmów 15 Ojcze nasz i 15 Zdrowaś z modlitwami, których cię nauczyłem podczas całego roku w ten sposób w ciągu roku uczcisz każdą Moją Ranę.”

Pamiętam swoją pierwszą, dawną, niespecjalnie życzliwą reakcję na tę jezusową matematykę. Przeszło mi jednak i Wielki Piątek zeszłego roku przeżyłem jako swój pierwszy dzień z tą modlitwą. Niespełna miesiąc temu minął rok – 365 dni, z których jedynie (tak piszę, bo dla mnie to mimo wszystko sukces) 6 razy skapitulowałem nie odmawiając modlitwy przypadającej na konkretną dobę. Po zakończeniu równego roku te sytuacje, mówiąc brzydko, nadrobiłem. Nie wiem, czy to dobrze, ale czułem, że muszę.

Intencją niejako zainstalowaną już w samej idei tej szczególnej modlitwy jest nawrócenie przed śmiercią dla siebie i dla rodziny oraz uwolnienie dusz czyśćcowych. Przyznacie, że gra warta świeczki.

Teraz na tę rzeczywistość patrzę z lekkim dystansem. To droga, którą już przeszedłem i ze zdumieniem mogę podziwiać efekty. Wiem, że moja retoryka brzmi, jakbym reklamował skuteczny sposób odchudzania albo kurs szybkiego czytania, ale jestem po prostu pod ogromnym wrażeniem, co rok modlitwy może uczynić z życiem człowieka. Oczywiście nie umiem teraz ocenić skuteczności (bleh… nie lubię tego słowa w tym kontekście) w nawracaniu modlitwą moich najbliższych czy w uwalnianiu dusz z czyśćca. Ale widzę swoją odmienioną codzienność i wiem, że warto.

Niby nie jestem świętszy, niż byłem, niby mi się lepiej nie układa w życiu, niby nie jest mi łatwiej, a jednocześnie wszystko to widzę, jakby mi ktoś założył boży filtr na okulary. Wszystko zmieniło kolor na lepszy i dojrzalszy.

I co chyba najważniejsze: niczemu nie towarzyszą fajerwerki. Właściwie na pierwszy rzut oka nic się nie zmienia, a z drugiej strony wiem, że moje życie jest już kompletnie inne. Bóg jest niezmierzony nie tylko w swoim miłosierdziu, ale równie niemożliwe do ogarnięcia wydaje się jego mistrzostwo subtelności.

Dlatego nawet, jeśli historia św. Brygidy byłaby bujdą; nawet, jeśli obietnice, które złożył jej Chrystus nigdy z Jego ust nie padły; nawet, jeśli z zewnątrz czas spędzony na tej szczególnej modlitwie wygląda na stracony – wiem, że nie jest. I z radością dzielę się tym przekonaniem. Może i Ciebie zachęcę?