W pewnym, uczciwie rozumianym sensie antyekumeniczność jest przejawem antykatolickości. Odkąd Kościół tak ogromny nacisk kładzie na szczytny cel, jakim jest pojednanie, pojawiło się wiele oczywistych nieporozumień. Czy ktoś jeszcze pamięta, że przeżywany dziś Dzień Islamu w Kościele Katolickim, słusznie umieszczony już po Nawróceniu św. Pawła ergo po zakończeniu Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, nie jest żadnym ekumenicznym świętem?

Ekumenizm w sensie ścisłym nie jest niczym więcej jak chrześcijańskim ruchem, mającym na celu zjednoczenie w ramach Kościoła Katolickiego wszystkich wyznań chrześcijańskich. Wspomniany wyżej islam nie jest zatem przedmiotem zainteresowania Kościoła na tle ekumenicznym. Dialog religijny – choć trzeba tu raczej pytać specjalisty – wydaje mi się zatem niemożliwy w sensie teologicznym i dogmatycznym. Możliwa jest za to współpraca. Możliwa i potrzebna.

Przypomniało mi się, że w pewne wakacje miałem okazję przysłuchiwać się rozmowie znajomego kapłana z raczej proekumenicznym, bo w tym fachu to chyba norma i uznanym w Polsce (wobec tego mniejsza o nazwisko) religiologiem i misjologiem, który opowiedział pewną stosunkowo niedawną sytuację ze wschodniej ściany Polski. Muzułmanie byli w tym miejscu obecni od niepamiętnych czasów. Pokojowa koegzystencja kilku wiar (poza katolicką także prawosławna, jeżeli nic nie przekręcam) została jednak dość drastycznie przerwana. Praktycznie zasymilowani muzułmanie zostali wezwani „na dywanik” przez kogoś, kto w ich religii najwyraźniej ma taką władzę. Zwierzchnikom – mam nadzieję, że to dobre słowo – nie podobał się niedostateczny radykalizm wyznawców.

W 1999 r. w „L’Osservatore Romano” został opublikowany tekst arcybiskupa Berniniego, ordynariusza tureckiego Izmiru (jedynej w tym państwie katolickiej archidiecezji). Jest on łatwy do znalezienia w internecie, do czego zachęcam. Przywołuję go jednak z powodu ostatniego punktu, jaki jest w nim poruszony. Udostępnienie muzułmanom katolickiej świątyni jest w ich oczach (słusznie zresztą) aktem apostazji. Raz użyczony dom modlitw staje się ich własnością.

Mentalność Wschodu i Zachodu różnią się diametralnie. Widać to nawet w samym obrębie Kościoła na przykładzie rozwoju myśli teologicznej. Różnice te rzutują również na inne płaszczyzny. Także polityczne. I w zrozumieniu różnic tkwi klucz do rozwiązania. Uprzejmie zakłamany, ugrzeczniony i niezdolny do sprzeciwu zachód zawsze będzie z tyłu za chciwym wschodem. Wciąż noszę w sobie ten wstrząs, który przeżyłem, gdy pewien duchowny, profesor historii oznajmił mi, że imigracyjne problemy współczesnych Niemiec, które widzimy teraz zaczęły się niepozornie. Od budek z kebabami.

Spotkałem się kiedyś z opinią, że Dzień Islamu w Kościele Katolickim jest podobnym absurdem jakim byłby dzień nazizmu w Izraelu. Zachowując oczywiste proporcje, jakimi rządzi się hiperbola trudno takiemu postawieniu sprawy odmówić sensu. Sensu cynicznie logicznego, bo wciąż obszary największego prześladowania Kościoła to te muzułmańskie. I tam prześladowaniem nie jest europejski soft w postaci oplucia, zakazu noszenia symboli, kagańca politycznej poprawności. Tam prześladowaniem jest mord. Organizacja Kirche in Not (Kościół w potrzebie) szacuje ilość mordowanych chrześcijan rocznie na minimum 150 tysięcy, z czego zdecydowana większość ginie w państwach muzułmańskich. Ginący średnio co 5 minut męczennik za wiarę jest obrazem, który działa na wyobraźnię. Nawet jeśli nie każdy ginie z muzułmańskich rąk.

Oczywiście musimy wielu oddać sprawiedliwość. To nie jest tak, że jedynie katolicy pragną pokoju na świecie i wielkiego pojednania, a ci źli muzułmanie tylko ich zabijają. Wizja obkrwawionego terrorysty z uśmiechem zabijającego bez zastanowienia setki istnień ludzkich jest dla mnie z perspektywy Europejczyka na szczęście obca. Znam od uczestników międzyreligijnych spotkań opowieści o niekłamanych łzach wzruszenia. Wiem o szczytnych i światłych intencjach, wiem o pięknych, szlachetnych gestach z tzw. drugiej strony. Ale utrzymywanie, że jest różowo po którejkolwiek z nich to zaklinanie rzeczywistości.

Nie mam nic przeciwko dialogowi, tym bardziej nie miałbym prawa występować przeciwko modlitwie o pokój. Jednak daleko idąca ostrożność nie wydaje mi się zbędna.

Nie jestem religioznawcą. Nie jestem religiologiem. Nie jestem teologiem. Jestem katolikiem i z tej perspektywy ta nierozsądna fascynacja tak obcą mi religią wywołuje mój strach.

Tekst  pierwotnie znajdował się na stronie manipularz.pl