Było tu ostatnio trochę pretensji do pań. Że się ogłupiać dają, że wiele rzeczy można im wmówić, że się dają wmanewrować. I nie byłbym uczciwy, gdybym nie trzasnął się teraz z hukiem w pierś, że po męskiej stronie do wytknięcia jest jeszcze więcej.

Coraz więcej wokół chłoptasiów. Tych, którzy w dziewczęcych marzeniach o rycerzu na białym koniu mogliby uoasbiać co najwyżej siodło i to z niedopiętym popręgiem. To zresztą wdzięczny temat do żartów i miejsce, w którym niejako z automatu włącza się samczy rechot o rurkach i błyszczykach – zaadoptowanych z damskiego świata atrybutach, które w świecie samca alfa mają taką samą rację bytu jak niemowlę na siłowni. Mówimy tu o obrazie chłopaka, przyszłego – miejmy nadzieję – mężczyzny, który to obraz jeszcze kilka lat wcześniej mógł być uważany za przesadę, literackie prawo do wyolbrzymienia, bo przecież „nie jest i nie będzie tak źle”. Nie?

Na modzie się nie skupiam, bo się nie znam. Ot, dziwne to dla mnie, gdy nastolatek goli klatkę piersiową, aby móc (bez tego nie może?) w lato nosić koszulkę z dekoltem po pępek. Szczególnie, gdy obok niego w romantycznym spacerze rozanielonym krokiem kroczy dziewczę, które wydaje się z niechęcią przegrywać ten durny wyścig na roznegliżowanie torsu. Ale może to młodzieńczy bunt? W sumie cóż bardziej męskiego niż bunt i walka? Zostawmy to zatem i zrzućmy na moją modową indolencję.

Problem jest inny. Mentalny.

Widzimy człowieka, który wedle statystyk ma za sobą około 1/3 życia, a jedyna trudność, jaką pokonał, to nauczenie się słownika T9 w telefonie. Kupionym zresztą za pieniądze rodziców. Mówimy często o płaczku, człowieku, który od matczynej piersi nie odkleił się nawet na metr, nie odciął pępowiny, nie zszedł ojcu z kolan. Obraz człowieka w skrajnej rozpaczy wygodnictwa, który na swoje (nie)szczęście odkrył dość szybko, że lepiej się nie wychylać z wygodnej pozycji i póki może być embrionem dokarmianym przez los, to najlepiej wciąż udawać, jak to często robią małe dzieci, które po długiej samochodowej podróży dla popisu zapadają w najcięższy ze snów i śmieją się pod nosem, gdy tata bierze je na ręce i zanosi do pokoju. Niektórzy w oczekiwaniu na takie ręce losu są w stanie przeudawać całe życie.

Nic nie widzieć, nic nie słyszeć, a w związku z tym nic nie mówić. Nie wyjść zza parawanu bezpieczeństwa, bo nie daj Boże będzie wiało i zniszczy mi fryzurę.

Widzicie, o czym mówię?

Nie każdy w życiu musi mieć trudno, pewnie. Życzę ludziom raczej, by jak najmniejsza ich liczba miała w życiu pod górkę. Oby nikt. Ale niewielu rzeczy nie cierpię mocniej niż zgnuśnienia, tłustej apatii, takiego smutnego egocentryzmu, jaki zdarza się tylko w wygodnym fotelu przed monitorem, z którego wylewa się internet – życie pozera.

To trochę jak z kotkami. Piękne zwierzęta futerkowe, fajnie takiego mieć w domu, szkoda, że ja nie mam. Ale przerażenie, że nagle ten słodki stworek postanawia sobie zapolować na ćmę i okazuje się zgodnie ze swoim powołaniem być przynajmniej od czasu do czasu zdobywcą, drapieżnikiem, to efekt wypaczonego wyobrażenia, jakie z wygody wkleiliśmy sobie w głowę. U wyżej zdiagnozowanego typu chłopczyków ten sam mechanizm objawia się strachem przed samopoznaniem. Bo może się wtedy okazać, że jest do czegoś powołany i nie są to chipsy przed tv i copiątkowe wygibasy w obskurnych klubach.

Są bowiem – także w ludzkiem świecie – koty kanapowe. Z latynoskich słów bliżej im do samby niż do macho. Z kreskówek to bardziej Garfield niż Simba. Jeśli wiecie, co mam na myśli.

Inna sprawa, że ze mnie samego taki macho jak z cegły mydło i jeśli ktoś miałby patrzeć na niniejszy tekst jako na wypowiedź eksperta, arbitra testosteronu, to niech zarzuci myśl ową czym prędzej. Ja tu jestem tylko smutnym błaznem, obserwatorem rzeczywistości, która posiada jeszcze jedną twarz.

Bo oto mamy negatyw dla tej samej fotografii, inną odmianę chłoptasia. Wiecznego gimnazjalistę, który z czasów szkolnych wyrasta jedynie z dziewiczego wąsa, a cała reszta, łącznie z mleczkiem, które mu na tych wąsach zostały ma się nad wyraz dobrze. Mam tu na myśli znanych wszystkim cwaniaków z ostatnich ławek, dla których szczytem męskości jest dopalanie fajek po starszych kolegach. Takie typowe „JP na 80%, bo się trochę boję”. Największym osiągnięciem tej grupki jest internetowe naubliżanie przygrubej koleżance. Na żywo odwaga takich zachowań pojawia się tylko wśród kolegów lub w obliczu promili podniesionych kupionymi za nieswoje pieniądze trunkami.

Myli się ten, kto uważa, że to ich prawdziwa twarz – silny, choć chamski mężczyzna, człowiek, któremu wszystko wychodzi, przez którego dorastające dziewczyny wpadają w kompleksy. W rzeczywistości to – niezależnie od wieku – mały człowieczek, któremu mama musi przypominać w grudniu, aby założył czapkę, gdy wychodzi z domu. A jego prawdziwe osiągnięcia to wszelkie facebookowe Spotted: Gdzieśtam. „Jechałem z Tobą w tramwaju 40 przystanków, trwało to półtorej godziny, zamiast planowych 80 minut, bo były remonty. Miałaś na sobie jedwabne, koperkowe rękawiczki i prześliczny usmiech. Zagadaj do mnie, bo jestem przegrywem, ale za to umiem wybekać alfabet”. Znacie to?

Dyszenie do zdjęć, panowanie nad każdą upragnioną kobietą, o ile ma rozszerzenie .jpg lub internet buforuje się wystarczająco sprawnie na szybki „numerek” z odtwarzaczem plików wideo. Największe marzenie? „Numerek” równie szybki i niezobowiązujący, ale tym razem bez kasowania historii przeglądarki. Śmiać się czy wymiotować?

Mamy mundial prawda? Prof. Środa nazwałaby to festiwalem fallusa, czy czymś równie obrazowym i przy całym koniecznym bagażu przestróg, aby na tezy Pani Profesor patrzeć przez odpowiednie okularki trzeba się zgodzić, że mundial to niebywała okazja, by obok futbolowego święta stworzyć okazję to „celebrowania” samczości. Pewnie, że to super zabawa dla wielu normalnych ludzi, ale też dla degeneratów festyn używania. Dla tych, co na miejscu – otwórzmy domy uciech! – dla tych, co przed telewizorami/komputerami – poznajcie twarz kostarykańskiego futbolu! Cyk! Zdjęcie, na którym 90% obrazu to piersi reporterki. Kto nie wierzy, niech sprawdza kibicowskie lub ogólnomęskie fora. I komentarze do zdjęć chłopaczków spod trzepaka, którzy ledwie nauczyli się bez pomocy mamy gotować wodę na herbatę. A wszystko w tonie: „Ale bym ją…” Żenada.

Swoją drogą kilka godzin temu na jednym z portali podobno dla mężczyzn (i to takich z sukcesem, niebylejakich) przeczytałem w tym temacie najbardziej obrzydliwy z możliwych wpisów. Dotyczył kobiety, która piosenkarką się mieni, choć słaba w tym jest, a oglądana na koncertach/teledyskach może być – przez mężczyzn na pewno – tylko z tytułu urody. Anonimowy dziennikarzyna, który za takie hasło na żywo dostałby po mordzie, w internecie zamawia sobie u piosenkarki „full opcję” i idzie do bankomatu sprawdzić, czy przyszła już wypłata. Gdzie ja żyję?!

Kończę, bo takie pieklenie się musi mi się kiedyś odbić na zdrowiu. Jeśli, Czytelniku, zechciałeś mnie zrozumieć, zrozumiałeś bez pudła.

Tylko wiesz, co jest najgorsze? Właśnie w tej chwili czyta to jakiś chłopak i tylko co do jednego jest przekonany: nie, to nie o nim. Może to Ty?