Myślę, że ten tekst dla mnie samego będzie ciekawym eksperymentem. Na czas pracy nad nim – i tylko na ten czas! – światopoglądowo przestaję być katolikiem. Dumny ciemnogrodzianin ewoluuje w bólach w światłego trzeźwomyśliciela, któremu żadna radiowa rozgłośnia i żadna kleroidalna drukarnia nie wprasuje w neurony mrocznej wiary pełnej paradoksów. Nie zrobi tego także polityczna koniunktura, intelektualne tortury i ruszająca z posad bryła świata. Słowem – i tym razem bez kpiny – sucha logika.

Podkreślę: poniższe słowa nie odzwierciedlają w pełni mojego toku myślenia. To raczej pisarsko-aktorska wprawka polegająca na wykreowaniu postaci sceptycznego wobec aborcji ateisty. Wycięcie choćby jednego zdania z kontekstu może mnie uczynić w oczach Czytelnika heretykiem i zaciągnąć na mnie w jego mniemaniu słuszną ekskomunikę, wobec czego uczulam i pokornie proszę o chęć zrozumienia.

Hiperbola okoliczności

Aborcja nie jest złem, gdyż ratuje się sytuację kobiety, a nawet samą kobietę, która zdecydowała się na „skrobankę”. Ponieważ jest „usunięciem płodu”, nikomu nie dzieje się krzywda. Nie morduje się nikogo, nie ma mowy o odbieraniu życia. Samo dobro. Tymczasem zwolennicy aborcji wykazują się skrajną niekonsekwencją. O ile bowiem walka o sam pierwszy trymestr jako o granicę legalności zabiegu jest wytłumaczalna – spór o animację: kiedy płód staje się człowiekiem, czy ma duszę od początku i czy w ogóle itp. – o tyle kompletnym nonsensem jest wybieranie wypadków, w których aborcja ma być uzasadniona.

Ile osób, tyle poglądów, ale podajmy ten klasyczny: usunięcie płodu powinno być dozwolone, gdy dziecko poczęło się w następstwie gwałtu albo stanowi zagrożenie życia matki. Pytanie jest proste: jeżeli aborcja nie jest morderstwem, dlaczego ją ograniczać? Albo nie jest zbrodnią i dozwolona powinna być zawsze – nawet przy okazji zdrowego, wcześniej chcianego dziecka na tydzień przed planowanym porodem – albo tym morderstwem jest i nie można się na nią zgodzić nigdy i nigdzie. Nie ma stanów pośrednich, a spojrzenie na aborcję musi determinować jasny pogląd. Jeżeli tego poglądu nie ma, to ktoś plącze się w zeznaniach.

Zwolennicy aborcji lubią posługiwać się innym sztandarowym przykładem. Nakreślę kontekst. Rzecz dzieje się na zabitej kradzionymi deskami wsi. Głębokie przygraniczne Podkarpacie albo Podlasie. Bieda, stara chata pokryta strzechą, permanentne błoto w podwórzu. Rodzina o rolniczych tradycjach – mąż wiecznie pijany, żona wiecznie bita. Prawdopodobnie małżeństwo jest raczej mariażem, którego celem było bardziej połączenie morgów ziemi, niż sakramentalne (Kościół pobłogosławił, a jakże!) zinstytucjonalizowanie głębokiego uczucia. Oczywista wielodzietność.

A to dopiero fundament. Konstruując budowlę w górę można już mnożyć okoliczności niesprzyjające porodowi nie bacząc na nic, nawet na logikę. Dla złamania konwencji można wprowadzić trzeciego bohatera – przyjezdnego, czarnoskórego bogacza zza Atlantyku, który jest ojcem dziecka. Ojciec czarnoskóry, to i dziecko podobne, a zapyziała polska wiocha nigdy tego nie zaakceptuje. Wszystko to czyni przykład sztandarowym i tworzy bezpieczną podwalinę pod pytanie: czy i tu aborcji powinniśmy zabronić? Tyle faktorów, które przekreślają szansę matki i dziecka na „prawdziwy, godny byt”. Cokolwiek to znaczy.

Stopień prawdopodobieństwa nakreślonej sytuacji pozostawiam do oceny Czytelnikowi. Ile kobiet, korzystających z aborcyjnych usług znajduje się w tak trudnym położeniu jak ta, o której wyżej opowiedziałem? I czy naprawdę taki przypadek winien być w ogóle argumentem?

Z deszczu pod rynnę

Aborcja to medyczny zabieg, który nie należy do najprzyjemniejszych. Dla przykładu: masa ludzi przychodzi do dentysty tylko w sytuacjach skrajnego, nieznośnego i długotrwałego bólu. Co zatem musi popychać biedne, zdesperowane kobiety do decyzji o „wyskrobaniu płodu”?

Wszystko ma swój powód. W przypadku aborcji często jest to strach przed życiem po porodzie. Nieumiejętność wychowania dziecka (lub kolejnego dziecka), kwestie ekonomiczne, problemy rodzinne, wskazania lekarza (np. w wypadku zagrożenia zdrowia matki) – przyczyny można mnożyć.

Tymczasem strach przed życiem po porodzie bywa czasami bezpodstawny. Zdarza się, że tego życia już nie ma. Wg raportu WHO w 2006 roku usunięcie ciąży było czwartą najczęstszą przyczyną zgonu na całym świecie! Argumentem często używanym przez proaborcjonistów jest kwestia prawna. Jednak teza, jakoby legalizacja aborcji i podniesienie standardu wykonywania zabiegu była lekarstwem na śmiertelność kobiet decydujących się na ten drastyczny krok sprawdza się w przypadku niektórych krajów (np. USA), ale w większości wypadków jest ona nie do obrony. Przykładem jest Rosja oraz wiele innych krajów, w których – uwaga: absurd! – aborcja jest zakazana, ale nie egzekwuje sie przepisów prawa, nakazujących wymierzenie odpowiedniej kary.

Oczywiście, nie każda aborcja kończy się śmiercią (matki), ale przyjrzyjmy się reszcie skutków: syndrom poaborcyjny (tezy, jakoby nie istniał ciężko obronić w świetle najnowszych badań), większe prawdopodobieństwo poronień, wyższy współczynnik samobójstw (także w krajach zachodniej Europy, nie tylko w zaściankowym ciemnogrodzie, co wyklucza hipotezę o ostracyzmie) i wiele innych. Odsyłam do książek i artykułów – niestety większość w języku angielskim. Powstaje pytanie: czy ucieczka od potencjalnych problemów zdrowotnych w tak ryzykowny zabieg, jakim jest aborcja jest rozsądne?

Gwoli podsumowania. Cytat jest znany, ale oddajmy głos feministce Rebece Walker: „Argumenty feministek, że aborcja nie wywołuje żadnych konsekwencji to bzdura”.

Jeden z dwudziestu

Ale argumenty proaborcyjne wydają się jeszcze usilniej ignorować fakty na rzecz idei. W tym osiąga się na ogół prawdziwe mistrzostwo. Także w Polsce.

Organizacja „Tak dla kobiet” przygotowała na swojej stronie prawdziwy rarytas dla gości – 20 przesądów na temat aborcji. Trzeba oddać autorowi, że pracę propagandową wykonał tytaniczną. Naprawdę chciałbym, żeby któryś z moich dziennikarskich autorytetów zmierzył się punkt po punkcie z każdą z tych tez. Byłaby to zaiste ciekawa lektura.

Ja zmierzę się tylko z jednym „przesądem”. Pozwolę sobie zacytować jego szczególny fragment: „W Rumunii, w której w latach 1966-1990 obowiązywał bezwzględny zakaz przerywania ciąży, liczba przerwań ciąży była najwyższa w Europie, 37 razy wyższa niż w Holandii, gdzie aborcja jest legalna.” Paradne! Porównanie w jakiejkolwiek kwestii Socjalistycznej Republiki Rumunii (bo w tym okresie komunistycznej dyktatury tak się zwała) do Holandii jest albo ignorancją albo jawną kpiną. Ale po kolei…

Gospodarka wolnej Holandii stoi od niepamiętnych czasów na wyższym poziomie niż rumuńska. Dla przykładu: Holandia była członkiem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej od 1957 r., natomiast Rumunia do Unii Europejskiej dołączyła dokładnie 50 lat później. Ponadto aborcja w Holandii jest dostępna na życzenie od roku 1981, czyli przez większość czasu podanego w powyższym porównaniu status „zabiegu przerwania ciąży” był taki sam! Czytelnikowi zwracam uwagę na formy orzeczeń, użytych dla opisania powyższego stanu. W Rumunii „obowiązywał zakaz”, w Holandii „jest legalna”. Krótki kurs manipulacji słownej.

Można też zwrócić uwagę na różnicę w populacji obu krajów, szczególnie w wyszczególnionym okresie, ale nie mam już sił na statystyczne złośliwości. Kto jest chętny, niech porówna (mogą być aktualne, bo aż tak wiele się nie zmieniło) dane dotyczące PKB przypadającego na osobę, strukturę wiekową populacji, średnią życia itp.

Coś, co zadziwia mnie najmocniej – osoba, która angażuje się w działania na rzecz legalizacji aborcji, autentycznie wierzy w to, co robi! Zawsze w wyobrażeniach miałem przed oczami zwykłego kłamcę. Coś na kształt profesora, który z uśmiechem na ustach wpisuje w indeks ocenę negatywną i łączy to ze słowami „Naprawdę, nie lubię tego robić” albo gitarzysty rockowego mówiącego „Wcale nie zalecałem się do twojej dziewczyny”. Tymczasem są to ludzie autentycznie przekonani o posiadanej racji.

Odbijanie piłeczki

Jak się okazuje można być niewierzącym i jednocześnie sceptycznie nastawionym do zagadnienia aborcji. I to jest chyba kwestia, która proaborcyjnych działaczy boli najbardziej. Przeprowadzenie prostej demarkacji pomiędzy antyaborcyjnymi moherami a światłymi, wykształconymi ateistami nastawionymi pro-choice jest zwyczajną trywializacją. Osoby, które z Kościołem nie mają nic wspólnego często bywają przeciwnikami aborcji – co logiczne – ale też na łonie Kościoła zdarzają się proaborcyjnie nastawieni wierzący doktryny liberalnej – co z logiką wspólnego nie ma kompletnie nic. Podobnie przedstawianie biologów i lekarzy oraz inne światłe głowy po stronie proaborcjonistów i polaryzacja ich stanowiska wobec ćwierćintelektualnej hołoty dyszącego nienawiścią bydła bez szkoły może budzić co najwyżej politowanie.

Oczywiście, wszystko co powyżej, można obalać, przedyskutowywać, przeinaczać, bombardować datami, cyframi, procentami, hipotezami, teoriami i wyzwiskami. Odbijanie piłeczki może trwać – i będzie trwało – w nieskończoność. Powyższy tekst nie jest bowiem żadnym kamieniem milowym w dyskusji o aborcji. Kto będzie chciał, ten jej dokona (legalnie lub nie) nie zważając na żaden argument. Nawet na ten – już po katolicku ostateczny – że zygota/płód/embrion/zarodek to człowiek. Ni mniej, ni więcej. Człowiek.

Tekst  pierwotnie znajdował się na stronie manipularz.pl