Miałem zamiar nie zajmować głosu w sprawie, bo medialny szał wydawał mi się już przebrzmiały, przedstawiciele stronnictw okopali się już w swoich dołach po obu stronach barykady, a każdy przelatujący przez linię frontową ptak (taka metafora mojej wypowiedzi) niechybnie zostałby zdjęty serią z co bardziej wymyślnej broni.

Niestety. Nie wziąłem pod uwagę, że szum medialny mógł się skończyć, ale jego rezonans rozsiany po głowach widzów i czytelników – niekoniecznie.

Pomijam fakt jak zwykle tendencyjnego przedstawienia wypowiedzi red. Terlikowskiego w wielu nieprzychylnych mediach, bo po pierwsze się do tego przyzwyczaił, po drugie nieźle się w tym odnajduje, po trzecie – dopóki nie stanowi to okazji do okazania głębszej impertynencji adwersarzy – odnoszę wrażenie, że nawet mu to pasuje. Ale do jasnej anielki, myślcież ludzie za siebie!

Sprawa jest wbrew pozorom dość prosta: zwierzęta praw nie mają, chyba, że sobie je same ustanowią (np. hierarchia w watasze wilków). Nasza kategoria prawa opiera się o ideę uczciwości, sprawiedliwości i kilku innych wartości humanistycznych (źródłosłów!). Zwierzęta nie operują tymi kategoriami, więc nie są w stanie mieć praw w naszym rozumieniu. Nie partycypują w prawie, nie są w stanie na nie wpływać – twierdząc, że mają prawa rozwalamy całą jego filozofię.

Nie chcę sprowadzać zagadnienia ad absurdum, ale dlaczego zwierzęta miałyby mieć prawa, a rośliny nie? Gdzie leży granica? Czy – idąc tym tokiem rozumowania – nie dojdziemy w końcu do przekonania o tym, że bukiet róż to barbarzyństwo?

Ale zanim wielbiciele kotów, psów i reszty Bożych stworzeń dostaną białej gorączki, proszę, aby pozwolono mi dokończyć.

Prawa ma człowiek. A na ich podstawie rozeznaje, co mu wolno, a czego mu nie wolno. I nie wolno mu np. znęcać się nad zwierzętami. Tak, to takie proste! To nie zwierzę ma prawo do bycia niebitym, ale człowiek nie ma prawa bić zwierzęcia. Strona czynna – strona bierna.

Skąd pomysł, że katolik miałby poprzez występowanie przeciw prawom zwierząt występować za ich gnębieniem? Nie mam zielonego pojęcia albo po prostu go nie chcę mieć. Bo szkoda mi czasu na kolejne pokazywanie palcem medialnych hochsztaplerów, a nade wszystko dlatego, że znów mi ktoś zarzuci syndrom oblężonej twierdzy, bo przecież media takie obiektywne, wow.

A zatem, jeżeli dotarł do Ciebie medialny aksjomat o katolach, którzy znęcają się nad zwierzętami i usprawiedliwiają to aborcją (co?!), to bądź pewien, że ktoś sobie na Twoim rozgrzanym czole smaży jajecznicę. I bierze grube pieniądze za rozsiewanie dezinformacji.

Nie daj się!