Odnoszę czasem wrażenie, że nikt się nie cieszy mocniej ode mnie z medialnej nagonki na księży pedofilów. Po pierwsze napędza ona działania mające na celu zatrzymanie zboczeńców, a to niezależnie od obranej strony barykady musi cieszyć, po drugie mam sporo okazji, by pouśmiechać się pod nosem, gdy ktoś próbuje mi wcisnąć w ciemnotę. Ktoś podobno oświecony.

Trafiłem właśnie na materiał telewizji TVN24 podany dalej przez Wprost. Wstęp: Prokurator Generalny sprawdza sprawę proboszcza z Warmii, który wg zeznań miał się okazać pedofilem. To pierwsze z miliarda kłamstw, jakie nam się serwuje. Bo ksiądz, o którym mówimy został już uniewinniony dwa lata temu, a ponowienie śledztwa dotyczy sprawdzenia ewentualnych nieprawidłowości. Jeśli zatem zeznania wykazały niezbicie pedofilię, czemu proboszcza uniewinniono?

Później następuje szczegółowe i bardzo obrazowe wyliczenie krzywd, jakie ponoć podejrzany wyrządzał dzieciom. I jedno jest pewne – gdyby choć połowa z tego była prawdą, nie byłoby sądu, który śledztwo by umorzył. Być może media nieudolnie szykują nam powtórkę z zeszłego roku, gdzie niekwestionowaną gwiazdą był niejaki ks. Gil, o którym po kilkunastu miesiącach wciąż nic nie wiadomo, a z każdym kolejnym dniem sprawa śmierdzi ustawką.

Myśl tę już kiedyś wyrażałem, ale powtórzę – jeden zboczony ksiądz to już o dwóch za dużo. Zresztą nie tyczy się to tylko kapłanów, bo polityków i reżyserów również. Dlatego musimy popierać surowe karanie takich uczynków. I w tej myśli nie ma nic odkrywczego, bo to jest zwyczajne stanowisko Kościoła, wbrew temu, co próbuje się nam wmówić.

A wmawianie to ma jedną zasadniczą cechę – nieproporcjonalność.

W grudniu zeszłego roku Ministerstwo Sprawiedliwości udzieliło informacji, jak wyglądają statystyki w tej sprawie. Mówiąc jak najkrócej: 1486 osób odsiadywało wtedy w Polsce wyroki za pedofilię. Wśród nich 1 (słownie: jeden!) duchowny rzymskokatolicki. Mało tego! Ta informacja dotyczy jedynie wyuczonego zawodu, nie możemy być zatem pewni czy nie jest to ksiądz, który zrzucił sutannę i w jakiej sytuacji czynów zabronionych się dopuszczał.

Ale zbitka ksiądz-pedofil jest przydatna bandzie inżynierów społecznej świadomości, więc takiej informacji od nich nie otrzymacie. Podobnie jak tej, że policja sama prowadzi podobne statystyki i wśród swoich wyliczeń w obrazie podejrzanego nie uwzględnia pozycji: ksiądz ze względu na marginalność zjawiska. Co ważne, mówimy tu o podejrzanych, nie o skazanych, więc o mitycznej pobłażliwości i zamiataniu spraw pod dywan przez Kościół nie może być mowy.

To zresztą kolejna bzdura! Polskie prawo mówi o pedofilii, gdy ofiara ma poniżej 15 lat i przestępstwo to ulega przedawnieniu po 15 latach od popełnienia. Kościół granice podniósł do lat 18 i przestaje ścigać pedofilię, gdy miną dwie dekady od uzyskania pełnoletniości przez ofiarę. Ale przecież wiadomo, że Kościół jest pobłażliwy.

Dlatego tym silniej odczuwam niekłamane obrzydzenie, gdy w tonie moralnych autorytetów dziennikarze szczują domysłami. Przywdziewanie szat etycznych ekspertów wypada groteskowo, gdy łączy się je ze standardami, jakie lubią sobie pouprawiać. Kłamstwo od pierwszego zdania, nagrywanie księdza podczas codziennych czynności łącznie z odprawieniem mszy św, niepozostawianie wątpliwości co do winy mimo wyroku sądu, insynuacje o kasowaniu dowodów z komputera itp. Oto, za co można nie zdejmując aureoli brać pieniądze!

Brawo, dziennikarze. Goebbels byłby dumny.