Wielką naiwnością byłoby wierzyć, że temat ten poruszamy po raz ostatni i skrajną ignorancją – że po raz pierwszy. Możliwość głoszenia kazań przez kobiety albo szerzej: święcenia kobiet to temat dość stary, by podchodząc historycznie do zagadnienia uznać go za zakończony. Zbyt wiele mamy oficjalnych wypowiedzi poddających w wątpliwość istnienie jakiejkolwiek szansy dla wprowadzenia tej zmiany.

Niektórzy jednak ciągle się łudzą.

Jednak na początku słowo wyjaśnienia: skąd utożsamienie postulatu kobiecych kazań z tematem kapłaństwa kobiet? Otóż, mimo przekonującego i autentycznego odżegnywania się reprezentantów pierwszego od drugiego, sprawa jest dużo prostsza: kobiety nie mogą głosić kazań nie dlatego, że są kobietami, ale dlatego, że – podobnie jak spora grupa mężczyzn – nie mają święceń. Wobec tego pierwsze życzenie może błyskawicznie stać się drugim, a sukces pierwszego – praimpulsem dla walki o drugie. I to jest główny powód, dla którego na taki wyłom zgodzić się nie można.

Tym razem cała dyskusja wzięła się z krótkiego tekstu Catherine Aubin na łamach L’osservatore Romano. Autorka nie stawia ostrej tezy, pisze raczej, że warto na nowo się zastanowić, choć nie kryje, jakie rozwiązanie wydaje jej się słuszne. Całość motywuje następująco: Wszyscy ci mężczyźni i wszystkie te kobiety, którzy spotkali Jezusa z otwartym sercem, nie mogą powstrzymywać się od wychodzenia do innych, aby o tym mówić, głosić Go, przepowiadać, ponieważ to właśnie On, Chrystus czyni z wszystkich mężczyzn i wszystkich kobiet, których spotkał na swej drodze, świadków, posłańców i apostołów.

Zakaz głoszenia kazań przez kobiety (a właściwie przez wszystkich ludzi bez święceń) jawi się w tym tekście jako powstrzymywanie ich od głoszenia Jezusa, jako blokowanie naturalnego odruchu dzielenia się Dobrą Nowiną. Nie jest to prawdą. Obostrzenie dotyczy bowiem tylko liturgii, a wszelkie inne dziedziny stoją otworem i – wierzcie lub nie – łakną tego głoszenia. Świat jest pełen takich możliwości i kobiety z nich korzystają.

Tymczasem głównym argumentem stojącym za umożliwieniem kobietom głoszenia kazań jest rzekomy deficyt kobiecego spojrzenia na Pismo święte i idące za tym zubożenie przekazu Ewangelii. Argument ten jest czytelny i zrozumiały, a w mojej opinii nawet szlachetny, ale trudno się z nim zgodzić.

Mamy bowiem Kościół – Matkę i Oblubienicę oraz Pismo święte używające w opisie Boga ogromu czasowników w żeńskiej formie (np. Księga Ozeasza często sygnalizuje matczyną miłość Boga). Mamy zaświadczony przez św. Łukasza w Dziejach wkład kobiet w rozwój Kościoła kontynuowany przez wspaniały wykład wiary wielkich teologów w spódnicach cytowanych do dziś np. w Katechizmie. Mamy głoszące Chrystusa zakonnice, a trudno uświadomić sobie ilu z nas wyszło spod ręki katechetek i jak wielki miały one wpływ na rozwój naszej wiary.

Brak kobiecej optyki? Tylko w homiliach! Poza liturgicznym zgromadzeniem sprawa ma się bowiem zupełnie inaczej.

Problem polega na tym, że obszar tego argumentu można dowolnie poszerzyć. Patrząc z dystansem należy stwierdzić, że nie tyle punktu widzenia kobiety brak na ambonie, ale że nie ma tam żadnego spojrzenia innego, niż spojrzenie duchownego – mężczyzny o określonej formacji i życiowych doświadczeniach. Przy ambonie stoi zawsze bezdzietny (oby!) mężczyzna z konkretnym wykształceniem teologicznym. Można zatem zapytać – równie uczciwie – dlaczego nie może głosić kazań mąż i ojciec rodziny, ekonomista? Jakby nie patrzeć, tej perspektywy również brakuje z ambony. Podobnie cierpimy z powodu niedostatku optyki dziecięcej, a przecież Jezus ukochał dzieci i sam sugerował, że musimy je naśladować. A kto skuteczniej nauczy nas być dzieckiem niż samo dziecko? Przecież nie 60-letni proboszcz!

I to bynajmniej nie jest kpina. Chodzi mi raczej o wykazanie logiki stojącej za założeniem, że nieustanne korzystanie z konkretnej optyki duchowieństwa zubaża głoszenie Ewangelii. Niezależnie, czy uznamy je za właściwe lub nie, jego praktyczne wykorzystanie powinno w konsekwencji wygenerować postulaty tego pokracznego pokroju. Dzieje się tak dlatego, że pomimo szczytnych intencji, realizacja tego pomysłu musi znieść kryterium święceń jako uprawnienia do głoszenia kazań, co w ostatecznym rozrachunku doprowadzi do mnogości kaznodziejów, których przestaniemy dobierać merytorycznie (wszak niezależnie od naszych doświadczeń to księża są przygotowani do głoszenia kazań), ale pozamerytorycznie. Wybór będzie się opierał nie o wiedzę, znajomość tematu, zdolności oratorskie, a w końcu osobistą wiarę, ale o płeć, pochodzenie, kolor skóry czy cokolwiek innego.

A jeśli dodamy do tego świętego Pawła z jego kategorycznymi zakazami przemawiania wobec kobiet, wydaje się, że – ku wielkiemu smutkowi kobiet i mężczyzn tęskniących do niewieścich kazań – temat jest zamknięty na inne rozrywki niż gdybologia. Moim zdaniem słusznie.

I to nie dlatego, że jestem ponoć skrajnym ortodoksem, a do tego mężczyzną wychowanym w patriarchacie, ale dlatego, że kobiet po prostu szkoda na ambony.

Paradoksalnie bowiem stosowany wobec nich zakaz głoszenia kazań pozostawia im otwarte szersze pola do popisu: konferencje, rekolekcje, nowe metody głoszenia także w internecie, a niedzielny obowiązek mówienia po kilka razy tego samego kazania zostawiony jest dla kapłanów. Zapytajcie ich, jak ciężki jest to kawałek chleba. Uczciwie rzecz ujmując, kazania są obowiązkiem dość żmudnym dla kaznodziei, a w wyniku tego znużenia często również trudnym dla słuchaczy. Z ręką na sercu wstyd czasami przyznać, ile homilii człowiek w życiu przespał, grzesząc nieuwagą. Co innego w wypadku konferencji, czy rekolekcji, których – w przeciwieństwie do homilii – z reguły nie wysłuchuje się z obowiązku.

Jeśli włączam w internecie lub osobiście idę wysłuchać jak kobieta głosi Chrystusa, robię to, ponieważ chcę wysłuchać właśnie jej, bo robi to w odpowiadający mi sposób. Jeśli idę na mszę św. to z reguły nie mam wpływu na to, którego księdza będę miał (nie)przyjemność wysłuchać. W tym paradoksalnym sensie niemarnowanie potencjału na obowiązki ambony to cenny prezent dla pań od patriarchatu. Mniejsza o to, czy chciany, czy nie.

Cieszy w kobietach ambicja, która domaga się dostępu do ambon. Ale te drzwi są raczej zamknięte. I dobrze, bo przez lata dawały szansę na docieranie do wiernych i niewiernych innymi drogami i na to by być wysłuchaną i docenioną. Bo, Drogie Panie, robicie to dobrze!

I niech tak zostanie.