Chrześcijańska Europa jest aktualnie miejscem, w którym chrześcijańskie korzenie i przekonania nie stanowią politycznego atutu – przeciwnie, w karierze raczej przeszkadzają. Jest w tym element groteskowy, gdy zadeklarowany katolik w obliczu politycznej odpowiedzialności nagle gładzi kanty swojego zdania i wypowiada je w sposób obły, aż wypłowiały z treści. Jest też element tragiczny, gdy ten sam wierny kompletnie puszcza sprzęgło i na pełnym gazie ładuje się w kubły na śmierci wypełnione poglądami zupełnie z nauką Kościoła sprzecznymi

Ale nie to jest najgorsze. Takie zachowanie może świadczyć o zgubieniu priorytetów, które zdarza się każdemu z nas przy okazji naszych małych, tajnych (oby nie fajnych) grzeszków. Różnica jest tylko taka, że polityk to ten na świeczniku, więc jego zdradę wartości widać dużo lepiej. Huk przy upadku jest proporcjonalnie wielki do wysokości, na której rozpoczyna się tragiczny lot, a trzeba przyznać, że publiczna deklaracja wiary w Trójjedynego to już całkiem spory kaliber odpowiedzialności. Jako się rzekło, nie to jest najgorsze.

Najgorsze są roszczenia, jakie mimo tych zaszłości delikwent prezentuje wobec Kościoła. Wśród nich komunia święta stoi w pierwszym szeregu, jako rodzaj politycznego fetyszu, upragnionego amuletu przynoszącego sukces i powodzenie, a przede wszystkim pełniącego rolę nie przywileju i nagrody, ale prawa.

Jest to szczególnie obrzydliwe, bo tworzy przekonanie, że Kościół odmawiając komukolwiek udzielenia Eucharystii stygmatyzuje, selekcjonuje swoich i realizuje jakąś politykę ostentacyjnego potępiania tych, którzy akurat mieli pecha się narazić gerontom w sukienkach. To trochę jak z tym stereotypowym fałszem o wygnaniu z raju jako karze za grzech zjedzenia zakazanego owocu. Tymczasem wystarczy poczytać odpowiedni fragment Księgi Rodzaju, który jasno przedstawia to wydarzenie jako wyraz boskiej troski o człowieka, który dzięki tej drastycznej akcji zapobiegawczej został tylko jedną nogą w grobie zamiast zatańczyć oberka i dołożyć do niej drugą.

Z odmawianiem komunii św. jest tak samo, o czym katolicy – także ci w wielkiej polityce – muszą wiedzieć. W stanie grzechu ciężkiego nie można spożywać Eucharystii, a kapłani są od tego, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić. Z troski, nie z zemsty czy taniej złośliwości. Co więcej, tą ponoć pokręconą logiką kierowano się już w pierwotnym chrześcijaństwie, czyli zanim jeszcze ktokolwiek wpadł na genialny pomysł mierzenia swoją miarą i przypisywania swoich podłości Kościołowi. To była chwila, gdy bieżącym problemem Kościoła były raczej głodne lwy niż sejmowa większość, ale pryncypiów przez nią wypracowanych nie zdradza się do dziś.

Dlatego stroszenie piórek i wyciąganie rąk po Jezusa Eucharystycznego przez ludzi, dla których katolicyzm jest tylko emblematem, artefaktem, mającym – na wzór gry komputerowej – przyciągać co bardziej otępiały elektorat, nie może mieć miejsca. Jest to tym istotniejsze, że w najbliższym czasie – o czym jestem święcie przekonany – dotychczas wyciszeni agenci katolicyzmu zaczną na nowo łasić się do ołtarza, pozować do zdjęć z Hostią, a przez tanie umizgi proponować purpuratom serdeczność i usługi w zamian za poparcie.

To ten sam ruch, który już raz wykonali, gdy krzyż okazał się niezbyt skuteczną trampoliną do wysoko opłacanych stołków i za publiczne wypięcie się na tego czy owego hierarchę można było dostać order uśmiechu i przychylności. Dziś wiatr wieje z bardziej watykańską bryzą, więc spowalniająca łódka zacznie korygować żagle.

Ale ich polityczna intuicja gra w tej samej lidze, co religijność. Definiuje ją jedno przykazanie: Hostia prawem, nie towarem!

Mam nadzieję, że się przeliczą.