Poszedłem za Nim sam nie wiem, dlaczego. Ze względu na słowa, które wypowiadał lub czyny, których dokonywał? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tak – on nie czynił, on dokonywał czynów. Choć wszystko było w nim zwykłe, nic w nim nie było zwyczajne. Był jak my, ale nie jak my. Jak ja, ale nie jak ja.

Gdy nad tym myślałem, nagle nić obrazów urwała się. Potrząsnąłem głową, jakbym właśnie obudził się ze snu. Dobrego, ale skończonego nagle. I czy na pewno skończonego?

Podniosłem wzrok. Byliśmy tam wszyscy, a nikogo z nas nie brakowało. Zresztą w Jego obecności choćbyśmy byli sami, nie brakowało nikogo. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że zabraknie właśnie Jego.

Jak przez mgłę pamiętam szybko, panicznie cofnietą rękę zdrajcy, jego pospieszną ucieczkę, na którą nikt z nas nie zwrócił szczególnej uwagi. Ja sam wzruszyłem ramionami, bo nie pierwszy raz wybiegał w pośpiechu. Pomyślałem, że czegoś zabrakło i został wysłany. Teraz wiemy, że niczego nie brakowało, ale on pobiegł, aby tak się własnie stało.

Znów się zamyśliłem. Jak to się stało, że szczęśliwe życie, które wiodłem nie bez trosk i w luksusie, ale w pocie czoła, nagle stało się jeszcze szczęśliwsze, choć przecież zmartwień nie ubyło, bogactwo nie spadło z nieba (czy na pewno?), a pot ocierałem częstokroć jeszcze częściej? Kim jest Ten, który moje pełne życie uczynił pełniejszym, mój śmiech radośniejszym, a dobru, które czynię pozwolił być lepszym?

Z otępienia wyrwał mnie dopiero On. Wyglądał tak, jakby miał z nami świętować każdą kolejną Paschę. Jego gesty były spokojne, oczy radosne, a słowa ciche i dobrotliwe. Wtedy zauważyłem, że nikt poza mna nie siedzi juz przy stole. Zacząłem sobie wyrzucać, że w takiej chwili nie potrafię skupić uwagi na tym, co najważniejsze tylko nieustannie szybuję ku wspomnieniom, a moje myśli rozpraszają się jak światło świecy na pękniętej szybie. Mistrz skinął na mnie ręką, delikatnie jak tylko on potrafił i kazał usiąść przed sobą. Umył nogi każdemu z nas i wycierał je w materiał, jaki sobie przepasał wokół bioder. Wyglądał jak najuboższy z nas wszystkich i Piotr się zbuntował. Nie mógł znieść tego widoku. Dał się jednak przekonać, więc usiedliśmy znów przy stole.

Nauczyciel przyzwyczaił nas, że niczego nie robi bez celu i że gdy potrzebujemy, aby nam wyjaśnił, czyni to cierpliwie. I powtarza, gdy trzeba. Tym razem nauka była prosta i pojęliśmy ją natychmiast. Pełni zaufania chcieliśmy nawet rzucić się, aby jak najszybciej wykonać jego polecenie. Nie wiem co nas powstrzymało, bo przecież nie bezsensowność tego zabiegu, ale wiem, że nie tylko ja pragnąłem na wyścigi powtórzyć jego gest, aby tylko zasłużyć na Jego miłość. Tak, tu i teraz, wszystko naraz! Ach, gdyby tylko wiedział, jak bardzo, jak głęboko pragnę! Oddałbym wszystko i oddawałbym za każdym razem, gdy na mnie spoglada, po stokroć razy dziennie, byleby tylko uznał mnie za godnego, by na mnie patrzeć. Wszyscy uwielbialiśmy go i nie byłbym uczciwy, gdybym w swej miłości uznał się za tego, który kocha Go najmocniej. Siedzimy przy wspólnym stole i spożywamy wspólny posiłek. Nie jestem od nich gorszy, ani lepszy. Nie kocham mocniej, choć przecież tak to czuję. Panie, jestem tutaj jedyny, spójrz na mnie!

Spojrzał. Spojrzał wielokroć.

Z wdzięczności i z niepohamowanej miłości do niego poszlibyśmy z nim wszędzie. Zdawać nam się mogło, że każdy zakątek naszego świata moglibyśmy mu nawet przynieść na tacy, aby nie musiał się męczyć podróżą. Zrobilibyśmy wszystko. On jednak po swojemu poprosił, abyśmy poszli nad Cedron. Bardzo lubił to miejsce. Gdy słońce nie pozwalało oddychać, można było schronić się w ogrodzie. Mistrz lubił zatapiać się w cieniu oliwnych drzew. Teraz, u początku czternastego dnia nisan, nie było upału, przed którym musielibyśmy uciekać. A jednak chciał tu przyjść. Może po to, aby zobaczyć świątynne wzgórze? Nie odważyliśmy się pytać. Zbyt często czuliśmy się nierozumni wobec prostych prawd, którymi nas zdobywał.

Kazał nam zostać. Sam wszedł głębiej i wziął ze sobą trójkę, którą zawsze zabierał w szczególne miejsca. Po cichu zazdrościliśmy im tej bliskości, ale nikt nie potrafił tego wypowiedzieć. Ba! Nawet myśleć o tym nie chcieliśmy, by Go nie zawieść. Teraz zostaliśmy sami pośrodku ciszy.

Było chłodno, ale przyjemnie. Noc wydawała się czystsza, spokojniejsza niż zwykle. Usiedliśmy w milczeniu. Tamowaliśmy nawet zmęczone nocnym spacerem, rozpędzone oddechy. Nie chcieliśmy burzyć ciszy, ale też do ostatnich możliwych chwil pragnęliśmy słyszeć kroki Mistrza. Skoro nie było nam dane widzieć go w ciemności, zrobiliśmy wszystko, aby go chociaż słyszeć. Sam już nie pamiętam, czy wreszcie kroki ustały, a może oddaliły się tak, że nie sposób było je usłyszeć? Nasze oddechy wyrównały się, nozdrza równomiernie zaczęły wdychać zapach Oliwnego Ogrodu.

Jeden z nas zasnął. Pamiętam, że nie chciałem go budzić, choć oparł głowe na moim ramieniu. Wszyscy byliśmy zmęczeni, choć wtedy nie miałem jeszcze takiej wyrozumiałości, by to stwierdzić. Pan kazał nam czuwać, a ledwo przyszliśmy i już jeden z nas zasnął. Zacisnąłem zęby w czymś, co wtedy nazwałbym delikatnie rozczarowaniem. Dziś wiem, że był to gniew. Nie taki, jakiego życzyłby sobie Mistrz, który umył nam nogi. Tkwiliśmy jednak w tej ciszy. Lecz teraz wiem, że zamiast w niej tkwić, mieliśmy trwać.

Kolejną rzeczą, jaką pamiętam był trzask powiek, które z trudnością rozlepiłem. Hałas, krzyki i niepokój, jakiego nigdy dotąd nie doznałem. Zdawało się jakby przez tę chwilę, w której pozornie nic się nie działo do ogrodu wpełzło zło w całej swojej obrzydliwej postaci. Zerwaliśmy się na równe nogi i zaczęliśmy biec w różnych kierunkach, jak owce, które nim rozejrzą się za swoim pasterzem muszą rozpocząć ucieczkę przez wilkiem. Każdy pobiegł gdzie indziej, ale żaden z nas w kierunku Mistrza.

Schowałem się za krzakiem, kładąc się na ziemi. Zatkałem sobie usta, by głośnym oddechem nie zdradzić, gdzie jestem. Wiem, że ktoś mnie gonił. A może to jeden z nas? Zresztą biegłem tak szybko, że gdyby nie całkowita ciemność uznałbym, że biegł za mną mój cień. Odczekałem chwilę. Usiadłem oparty o drzewo i rozpłakałem się jak małe dziecko. Co się stało, że z człowieka, który spaliłby cały świat na jedno skinienie Nauczyciela stałem się tchórzem, który biegł, aby tylko zachować swoje życie. Tak, jakby było, co ratować. Przyszli, aby pojmać Mistrza. Nie mogłem im tego darować.

Wstałem i postanowiłem Go odnaleźć. Wiedziałem, gdzie iść.