Jeśli ktoś dotychczas nie doświadczył zjawiska, które kolokwialny język nazywa mieszanymi uczuciami, ma ku temu w ostatnich dniach niezwykle poważną okazję. Z jednej strony należy się cieszyć, że winni podlegają w końcu karze. Z drugiej – smucić, że są winni. Bo sytuacja jest piekielnie przykra.

Jak tu się radować, uśmiechać, jeżeli wszystko wskazuje na to, że przynajmniej w tym konkretnym wypadku nie wypadało ignorować głosu mediów, którym z Kościołem nie po drodze? Arcybiskup Wesołowski wcześniej wydalony ze stanu duchownego (złożył odwołanie) od kilku dni tkwi w areszcie domowym. Będzie sądzony przez watykański trybunał, a za jego przestępstwa grozi mu 7 lat pozbawienia wolności. Kara jednak może zostać zwiększona proporcjonalnie do okoliczności.

W Polsce z kolei ordynariusz warszawko-praski abp Hoser w tym samym czasie zawiesił w kapłańskich czynnościach dwóch kapłanów-homoseksualistów. Żeby było gorzej, jeden z nich mógł (postępowanie w toku) dopuścić się molestowania nieletnich.

Włos się jeży!

Dla mnie osobiście jako blogera, który zajmuje się obrazem Kościoła w mediach to szczególny cios. Przywykłem do tego, by przymykać oczy i z założenia nie ufać mediom. Tym mocniej nie ufać, im większe są oskarżenia. Tym mocniej nie ufać, im więcej dostrzegam gry na emocjach, kłamstw i dodatkowych pomówień. Tymczasem po prostu: nie jest kolorowo.

Jako blogerowi jest mi jednak tylko źle. A jako wiernemu – wstyd. Spuszczanie wzroku i smutek to przecież naturalna reakcja na tak złe informacje. Ale jest światełko w tunelu!

Od początków Kościoła, a nawet jeszcze przed nim Chrystus był zdradzany na wiele możliwych sposobów. Statystycznie rzecz ujmując 8% apostołów to zdrajcy. A gdyby do Judasza doliczyć chwilowego apostatę Piotra – 16%. Kościół, jako wspólnota jest grzeszny grzechami swoich przedstawicieli od zawsze. Jego siłą jest jednak twarde poczucie moralnego obowiązku, aby grzeszników sprowadzać na drogę Jezusa, a winnym nakazywać pokutę. I dlatego jest Kościołem.

Dlatego cieszę się, że nie ginie w bagnie politycznej poprawności, staje w prawdzie o sobie i niezmiennie wyrzeka się grzechu. Jestem dumny, że choć zdarzają się przypadki, o których wszyscy woleliby zapomnieć, Kościół niezmiennie ma siłę, by przyznawać się do posiadania w swoich szeregach błądzących, dzięki czemu oskarżenia o mafijność i zatajanie można włożyć między bajki. Wreszcie, że ma odwagę karać swoich za zło i nie idzie wzorem świata, który za tę samą czynność jednych wielbi, drugich potępia, a granicą podziału jest sutanna.

Dlatego za wyżej wymienionych i wszystkich tych, którzy do nich dołączą, ofiarowuję post i modlitwę. Ale nie boję się – bo zrobili źle nie dlatego, że są w Kościele, ale dlatego, że postąpili wbrew Kościołowi.

A gdy już nieprzychylne nam media zakończą swój indiański taniec wokół upolowanej ofiary, a wyżej wspomniane sprawy zakończą się tak, jak się spodziewamy, przed nami wszystkimi trudne zadanie udowodnienia, że te nagłośnione w mediach przypadki to wciąż margines, wyjątek. Grzyb atomowy – pojedynczy, ale widać go z bardzo daleka.