Już jutro wielki dzień podwójnego opodatkowania! Nie zapomnijcie otworzyć serc i portfeli! Niech nie braknie wam dobrej woli, abyśmy w pełnym zdrowiu mogli się spotkać już za rok!

Żarty na bok, bo mnie wcale nie do śmiechu. O ile wielkie oburzenie może wzbudzać procesja w Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa, kiedy angażuje się z naszych pieniędzy policję do jej ochrony i kierowania ruchem, a państwowe ulice są na jakiś czas blokowane; o ile można wściekać się na zbyt głośno bijące dzwony; o ile można dostawać wysypki, gdy klecha chodzi z tacą podczas mszy św. lub dostaje koperty w trakcie odwiedzin duszpasterskich; o ile spazmy są uzasadnione, gdy znów jakiś hierarcha kościelny poucza nas jak mamy żyć, o tyle kult świętego Jurka i świętej Dobroczynności finansowany z naszych pieniędzy oburzać nie może, zabójczy (na podium wespół z melodią lata z radiem i dźwiękiem budzika) sygnał WOŚP jest wiecznie zbyt cichy, wysypka jest nieuzasadniona, gdy spotykasz siedemnastego wolontariusza, choć idziesz tylko do babci mieszkającej blok obok zanieść jej zakupy, a spazmatyczna reakcja na pouczenia naczelnego autorytetu świadczy o tym, że nie kochasz dzieci i nie ma w tobie miłości bliźniego. Uffff…

I nie chodzi o to, że WOŚP nie robi niczego dobrego. To zbyt płytkie i przekłamane. Sam znam przynajmniej dwie osoby, które ze szczerego serca opowiadają, że pierwszą rzeczą, którą zobaczyły, gdy odzyskały przytomność po wypadku były twarze bliskich przy łóżku. Drugą – serduszko na jakimś medycznym sprzęcie. Ale tak, jak nie czytam Talmudu, choć wyrwane z kontekstu pojedyncze zdanie mogłoby być dla mnie ubogacające, tak, jak nie chodzę na kebab, by krzycząc „chybił-trafił” wylosować żarcie wegetariańskie, tak, jak nie przeczesuję imprez techno w poszukiwaniu piosenki, która by mnie urzekła, tak też nie daję pieniędzy Orkiestrze licząc, że całość trafi do potrzebujących dzieci. Bo nie trafi. A jeśli już, to połowa i nie do dzieci, a do instytucji. Epitet „potrzebujący” zachowuje znaczenie.

Kto ma ochotę, tego zachęcam, niech wrzuca! Ganić za dobre serce to słaba zabawa i nie biorę w niej udziału. Ale zaświadczam, że pomagać można lepiej, skuteczniej, owocniej, skromniej i po prostu pełniej. Bo WOŚP wcale nie jest w niczym najlepszy, o czym wielu zdążyło zapomnieć.

Najstraszniejszy jest dla mnie ten miękki przymus w postaci szantażu emocjonalnego. Gdyby nie on pewnie nie raz przymknąłbym oko i świadomie wrzucił to, co mam prawo wrzucić. Ale świerzbi mnie to ogólnopolskie świętowanie jedynej słusznej drogi pomocy, sponsorowane z moich pieniędzy huczne płacenie narodowego podatku od dobroczynności. A kto nie wrzuca ten – do wyboru do koloru: faszysta, prawak, zawistny katol, talib, przedstawiciel znieczulicy społecznej, wieczny malkontent itp. Bo jak to? Charytatywność to WOŚP, a WOŚP to zdrowe, małe dzieci. Jak śmiesz?

A ja mam prawo nie wierzyć w dogmaty o niepokalanym antykomunizmie Jerzego Owsiaka, gdy na Woodstock wprowadzono obły i nieszkodliwy ruch Towarzystwa Popierania Chińskich Ręczników, by spacyfikować rewolucyjną młodzież.

I mam prawo nie wierzyć w spadające z nieba pieniądze na realizację wszystkich pomysłów w ramach WOŚP i nie przeżeranie nawet części zawartości puszek i tego, co sam daję państwu z własnych podatków.

I przysługuje mi prawo do dostawania alergii, gdy akcja kierowana przez naczelnego malkontenta charytatywnej działalności Kościoła jest prowadzona przed drzwiami świątyń w oczekiwaniu na naiwne serca starszych pań wracających z mszy św.

I mogę sobie nie wierzyć w to, że pan Jerzy Owsiak z Gdańska od zera do bohatera wspiął się bez niczyjej pomocy na wyżyny popularności, bohatersko przeskoczył przez płot naszego codziennego narzekania i w zwycięstwie nad podziałem połączył naród w czynieniu dobra. Sam.

I mogę rwać włosy z głowy, że pouczające ministrów, wybierające rzeczników praw, goniące „dziadów”, dające „z baśki” i ciągające po sądach świeckie ego świętego Jerzego już dawno przerosło rozmiary wszystkich pieniędzy, jakie kiedykolwiek WOŚP zebrał lub zbierze.

I mam pełne prawo nie karać swojej głowy za to, że myśląc „Owsiak” kojarzę „Hare Kryszna na Woodstocku”, „eutanazja to pomoc chorym”, „eskorta F-16”, „róbta co chceta!” i inne.

Mam wreszcie prawo, by na gadkę o rzekomej apolityczności imprezy i prowadzącego posmarkać się ze śmiechu.

Bo mi po prostu wolno! I tobie też, choć jutro z inicjatywy grupy medialnych inżynierów pewnie będziesz miał wrażenie zupełnie odwrotne. Róbta, co chceta? Pewnie! Możesz pomóc lepiej niż sądzisz, ale najpierw uwolnij się od Wielkiej Akcji Miękkiego Przymusu.