Niemiecki filozof, potomek polskiej szlachty, Friedrich Nietzsche znany jest głównie jako zagorzały wróg chrześcijaństwa, tradycji, stanowczy przeciwnik całości reguł panujących na świecie. Lektura jego sztandarowego tekstu „Ecce homo” nie jest łatwa. Po kilkunastu minutach ma się ochotę przerwać, aby umyć twarz, która wydaje się wręcz opluta słowami myśliciela.

Ex ungue Nietzschem

„Ecce homo” to nieustanne wirujące tango dwóch tematów: doskonałość samego myśliciela i walka z odmienną filozofią. Już same tytuły rozdziałów zniechęcają do dalszej lektury. „Dlaczego jestem tak mądry”, „Dlaczego jestem tak światły”, „Dlaczego tak dobre piszę książki” czy „Dlaczego jestem przeznaczeniem” odsłaniają prawdziwą naturę filozofa – zapatrzonego w siebie egocentryka. Jednak książka okrojona z prywatnych wycieczek w głąb siebie, pozbawiona łechtania autorskiego ego i zwyczajnego kultu własnej świetności staje się lekturą autentycznie wartościową w aspekcie filozofii, a dla zwolenników Nietzsche’go pewnie nawet przełomową.

Słowo-klucz, które pozwala poznać to pismo ex ungue Nietzschem jest francuskie „decadence”, zdefiniowane przez filozofa jako wola końca. Czym jest to pragnienie, Nietzsche nie określa wprost, ale pozwala nam się domyślać. Niejako spomiędzy wersów wyłania się informacja, że dekadentem w gruncie rzeczy jest każdy, kto zgadza się na klasyczny porządek realiów, trywializowany przez filozofa już we wstępie jako opozycja świata prawdziwego z pozornym, czyli świata zełganego z rzeczywistością. Walka z takim oglądem realiów jest sztandarem, pod którym samotnie walczy Nietzsche.

Potomek polskiej szlachty przedstawia się jako uczeń Dionizosa, satyr, którego zdaniem jest ograniczanie bożyszcz poprzez obalanie już istniejących i nie kreowanie nowych. Tym samym niejako z definicji Nietzsche zajmuje się głównie walką z chrześcijaństwem, moralnością, dobrem, cnotą przez eksterminację lub przemianowanie. W niniejszym tekście chciałbym pominąć wątki autobiograficzne dzieła i przede wszystkim zająć się drugą, merytoryczną częścią pisma, którą zajmują myśli, dotyczące esencji pism Nietzsche’go – filozofowania młotem.

Higiena, czyli droga do ozdrowienia

Pierwszy wniosek, jaki nasuwa się z antychrześcijańskich stwierdzeń niemieckiego filozofa jest prosty, ale o tyle bolesny, że wciąż aktualny w kwestii współczesnego dialogu z ateizmem lub agnostycyzmem. Całość krytyki nie bierze pod uwagę ontycznego charakteru Boga. Moralność jest wyabstrahowana z eschatologii. Paradygmat, z którego wychodzi Nietzsche jest bliźniaczo podobny do tego, który charakteryzuje współczesny wojujący ateizm: Bóg nie istnieje, a nauka moralna Kościoła to zbiór bezdusznych zasad, które po pierwsze zakłamują prawdę o człowieku, a po drugie mogą stanowić jedynie prywatną sprawę każdego z nas. Wiara nie może mieć zatem przełożenia na życie codzienne. Tym samym musi przestać być religią, wyznaniem, a stać się wewnętrzną filozofią. To dlatego jedyny z duchowych przywódców, o którym Nietzsche wypowiada się bez jadu to Budda, którego filozofię nazywa „higieną”, czyli drogą do ozdrowienia, zwycięstwa nad „ressentiment”.

Problem w tym, że Nietzsche jest niekonsekwentny wobec jednego z zasadniczych założeń swojej filozofii, którą prezentuje w „Ecce homo”. Filozof szczyci się swoją pogardą wobec autorytetu tradycji i deklaruje, że nie przemawia jako „prorok, nikt z owych dreszczem przejmujących mieszańców choroby i woli mocy, których założycielami religii się zowie”. Dalej cytuje swojego Zaratustrę: „Nie szukaliście jeszcze siebie, więc znaleźliście mnie. Tak czynią wszyscy wyznawcy; przeto tak mało warta wszelka wiara”. W jednym miejscu zwalcza profetyzm, wzbrania się przed nazwaniem go „prorokiem”, ale sam głosi swą naukę niejako w prorockim uniesieniu. Apokaliptyczny obraz przewrotu świata po kontakcie z prawdą, samotna walka o nią przywodzi na myśl wiedzę objawioną, jaką wydaje się posiadać Nietzsche. Zdawał sobie sprawę z tego, że zostanie okrzyknięty potworem – pisał: „Znam swój los!” -, ale nie przejmował się tym. Bardziej bał się uznania za świętego. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że jego założenie obalenia wszelkich bożyszcz może być niewykonalne i kiedy upadnie ostatni, powstanie kolejny – on sam.

Niszczyciel Cyrce

Nietzsche sam siebie zwał „niszczycielem par excellence”, pierwszym immoralistą. Uznawał w tym słowie podwójne przeczenie. Po pierwsze negował istnienie człowieka, który spełniałby wszystkie warunki uznania go za moralnego, po drugie – negował chrześcijańską, dekadencką definicję moralności, skonstruowaną za pomocą pojęć, które filozof uznawał za zmyślone. Pisma Nietzsche’go są zatem walką z cnotami jako takimi, sama moralność jest nazywana „Cyrce ludzkości”, ze względu na domniemany przez filozofa fałsz tkwiący w samym jej założeniu. Fałsz, który zakrzywia obraz człowieka.

Moralność to zatem nic więcej jak „idiosynkrazja dekadentów z ukrytą myślą zemszczenia się na życiu”. Moralność zdaje się pociągać za sobą naturalną konsekwencję przemoralnienia. Nietzsche wskazuje uznanie miłości za altruistyczną jako na absurd i granicę tego procesu. By nie być gołosłownym przytaczam definicję relacji damsko-męskich: „miłość to w środkach swych wojna, w istocie swej śmiertelna nienawiść płci. (…) Kobiecie potrzeba dzieci, mężczyzna jest zawsze tylko środkiem”. Powyższa definicja jest buntowniczym wnioskiem, jaki wysnuwa filozof z negowania płciowości, jakiego rzekomo dokonuje moralność. Miłość wg Nietzsche’go jest egoistyczna ze swej natury, a każde altruistyczne wykraczanie poza siebie wydaje mu się negować najgłębsze podstawy życia.

Moralność jest korzystna tylko z punktu widzenia kapłanów, którzy wspięli się po niej jak po zakłamanej drabinie, aby stanowić o niej i żerować na oszukanych. Rodzaj kapłański stanowi dla filozofa niezbity dowód na zakłamanie kościelnej instytucji, pozwalającej człowiekowi decydować o kształcie moralności, która przecież ma pochodzić od wyższej instancji. Nietzsche doszukał się w nauczaniu Kościoła negacji fizyczności i fizjologii, na co ma wskazywać istnienie pojęć pomocniczych, takich jak „duch” czy „dusza”. Mają one za zadanie zakłamać człowieka podnosząc jego rangę do istoty metabiologicznej, podczas, gdy ludzkość jedynie sferą intelektualną różni się od królestwa zwierząt. Kapłan, który pilnuje prawd o istnieniu sfery duchowej pozwala na zwyrodnienie ludzkości. Jest zatem przeciwstawiany lekarzowi, który ratuje człowieka bezlitośnie usuwając wrzody.

Antychryst z wyboru

Wszelkie zakazy wydają się dotyczyć wolnego myślenia, dochodzenia tego, co zakazane, a filozofia jest wg Nietzschego: „poszukiwaniem wszystkiego, co obce i godne pytania w istnieniu, wszystkiego, co moralność dotąd pod klątwą dzierżyła”. Kościół jawi się jako skostniała instytucja z monopolem na prawdę w postaci dogmatów, która nie pozwala na swobodne filozofowanie. To dlatego ją zwalczał. „Dotąd zakazywano tylko prawdy” – pisze. Hermetyczna nauka Kościoła najwyraźniej kłóci się w logice Nietzsche’go z kultem nieograniczonego myślenia, podchodzenia do spraw od drugiej strony, pisze: „Bóg jest prostacką odpowiedzią pięścią, niedelikatnością względem nas myślicieli – w gruncie nawet tylko prostackim zakazem pięścią: nie wolno wam myśleć!”

Na tym filozof nie poprzestaje. W poszukiwaniu przyczyny łatwowierności wyznawców Chrystusa dopatruje się szczególnej potrzeby dekadentów: potrzeby kłamstwa.

Nietzsche zdaje się wskazywać na dwa wymiary potrzeby. Pierwszy jest wewnętrzny i obejmuje imperatyw wiary, poszukiwania Boga, drugi zewnętrzny, polityczny – kłamstwo jest bowiem gwarantem ciągłego istnienia dekadentów. Trudno nie dostrzec logiki w przypadku drugiego wymiaru – autentycznie wiara w Boga jest gwarantem istnienia Kościoła. Gdyby nie było już w świecie żadnego wyznawcy chrześcijaństwa, Kościół byłby zagrożony. Wątpliwy wydaje się jedynie podstawowy aksjomat, którego genezy Nietzsche każe się jedynie domyślać i niestety nie przedstawia w „Ecce homo” logicznych argumentów: moralność jest kłamstwem. Budowla, którą misternie wznosi antychryst z wyboru jest zatem poważnie uszkodzona.

Trójveto, czyli więzienie Eden

Z braku argumentów przeciw moralności Nietzsche uderza głębiej i walczy nie tylko z instytucją Kościoła, ale i z samym Jego Założycielem – Chrystusem. Filozof uznaje Go jedynie jako ideę, i to ideę chorą, niedoskonałą. Wywołuje Ukrzyżowanego tylko po to, by ukazać nieskuteczność Jego zbawienia. Niewiara jest dla myśliciela oczywista, jest niewierzący z natury, ateistą a priori – „nie znam ateizmu zgoła jako walki ze sobą, tym mniej jako przełomu: rozumie się on we mnie z instynktu”. Mimo to próbuje podjąć dyskusję. Tym również Nietzsche różni się od innych myślicieli antychrześcijańskich: uznaje, że Boga nie ma, ale przytacza argumenty, dla których nie czciłby go nawet, gdyby istniał. Sądzę, że można wymienić trzy podstawowe veta, które wobec istnienia Boga wysnuwa filozof.

Po pierwsze: krzyż, który podjął Chrystus, aby go nieść i na nim umrzeć, choćby nawet był historycznym faktem – jest nieskuteczny, ponieważ boską sprawą jest wzięcie na siebie nie kary, ale winy. Nietzsche najwyraźniej żąda od Boga przyznania się do domniemanego błędu, jaki popełnił przy stworzeniu człowieka, obdarzając go wolną wolą. W innym miejscu nazwie ją przynależnym pojęciu grzechu „narzędziem tortury”. Wolna wola jest jednak boskim darem dla człowieka nie tylko z definicji, ale i konsekwencji – jej brak byłby przymusem boskiego uwielbiania, okrutnym wyrokiem wiecznego podziwu doskonałości, więzieniem Eden. Tego jednak Nietzsche zdaje sie nie dostrzegać.

Po drugie: Bóg jest największym zarzutem przeciwko istnieniu. Tego argumentu filozof nie definiuje wprost. Najprawdopodobniej dotyczy on pozornego dysonansu pomiędzy boską doskonałością, a grzesznością człowieka, który stworzeniu każe ugiąć kark przez Stworzycielem.

Trzeciego, najbardziej filozoficznego argumentu Nietzsche doszukał się w Księdze Rodzaju. Bóg siódmego dnia odpoczął ukończywszy stworzenie świata lub – jak trywializuje Nietzsche – „odpoczywał po tym, że jest Bogiem”. Najwyraźniej posłużył się tutaj następującym sylogizmem: jeżeli Bóg jest Miłością (jak mówi Biblia), a miłość ma naturalną tendencję do kreowania, tworzenia (jak mówią filozofowie) to i Bóg z definicji nieustannie tworzy i nie odpoczywa. Filozof nie dostrzega możliwości, dla której odpoczynek mógłby być dalszą częścią dzieła stworzenia, przykładem danym człowiekowi lub jakąkolwiek inną metaforą przypowieści. Ten argument jest celny i błyskotliwy, ale przekonujący tylko dla tych, którzy nie znają Pisma Św.

Pod wpływem tych argumentów Nietzsche dochodzi do kolejnego wniosku, który rodzi w nim nieodparty imperatyw: cała moralność, cnoty, to, co w wiekach średnich można było zwać „uniwersaliami” były dotychczas oparte na Bogu. Jednak nie istnieje żadna wieczna świadomość, oparcie dla dobra. Tym samym wszystkie wartości należy przewartościować, przemianować. Cel, który chciał osiągnąć Nietzsche – bezwartość wszystkich wartości – stał się możliwy po rozprawieniu się z Bogiem.

Siły dostojne

Wydawałoby się, że myśliciel dostatecznie skompromitował ideę moralności. Nie jest ona niczym innym jak kłamliwym wampiryzmem, który wysysa esencję życia z człowieka pod pozorem podnoszenia ludzkości do wyższej rangi. O dziwo Zaratustra, którym tak bardzo się szczyci Nietzsche jest właśnie twórcą, czy raczej odkrywcą moralności. Dlaczego więc stał się obiektem takiego podziwu? Filozof twierdzi, że tylko naukę starożytnego Persa charakteryzuje prawdziwość tzn. całkowite przeciwieństwo idealizmu, które w filozofii pisarza jest nawet nie merytorycznym błędem, ale tchórzostwem, ucieczką do prostszego, duchowego, słabego świata. Całość rzeczywistości ponad- lub po prostu pozazmysłowej jest dla Nietzsche’go oczywistą nieprawdą, więc gdy ktoś podejmuje temat moralności nie wahając się przy tym ignorować świata duchowego staje się symbolem tego, o co walczy myśliciel: „samoprzezwyciężenie moralności z prawdziwości”.

Miłość bliźniego i litość są cnotami chrześcijańskimi, dlatego należy je zwalczać z całych sił, ponieważ nie pomagają człowiekowi, a jedynie okazują jego słabość. Niezdolność oporu wobec nienaturalnego impulsu jest „przeniewierstwem wobec siebie”. Miłosierdzie byłoby grzechem, gdyby tylko istniało w nietzscheańskiej wizji moralności takie pojęcie.

Jego przezwyciężenie jest „cnotą dostojną”, dowodzi siły wobec najcięższych prób samozachowania, czyli zachowania siebie. Tutaj pojawia się kolejne ważne w „Ecce homo” pojęcie samolubstwa, samohodowli. Jest to uwolnienie się od wszelkiej powinności, wewnętrznych imperatywów nakazujących określone działanie. Ma ono na celu uzyskanie prawdziwego ego i jak najdłuższe utrzymanie go w stanie nienaruszonym. Jeżeli świadomość jest powierzchnią należałoby utrzymać cały brud z dala od niej. Takim brudem są właśnie imperatywy. Odporność wobec nich Nietzsche opisuje jako podmiot liryczny w jednym z wierszy: „Oko moje nie wzbiera już rosą wobec wstydu proszących i ręka moja za twarda się stała dla drżenia rąk napełnianych”.

Pragnienie samozagłady

Na podstawie „Zaratustry” Nietzsche podejmuje się wielu redefinicji i wyjawia swoją wersję genezy pojęć pomocniczych moralności, o których wspominałem wyżej.

Podobnie jak sprawiedliwość, zaświat, dusza, czystość, tak i Bóg jest tylko ideą, antonimem życia. Usprawiedliwia Go tylko Jego nieistnienie. Bóg jest oszczerstwem wobec człowieka. Funkcjonujące w świadomości człowieka pojęcie absolutu wynaturza go, ponieważ nakazuje mu wyjść poza siebie, odrzucić proste rozwiązania, dostrzegać antagonizm pomiędzy naturą, a kulturą.

Podobnie pojęcie „zaświatu” lub „życia po życiu” jest tylko wymysłem, który ma na celu deprecjonować życie doczesne. Nietzsche nie dostrzega możliwości, aby życie ziemskie było próbą czegoś lub próbą przed czymś. Tym samym wszystko, co mogłoby odebrać smak jakiejkolwiek ziemskiej czynności, zwalczyć koloryt którejkolwiek ze sfer życia jest kłamstwem, które należy zwalczyć.

„Nieśmiertelność duszy” również jest wg niemieckiego filozofa wytworem wyobraźni. Uznanie strony duchowej człowieka implikuje pogardę wobec cielesnej strony. Tym samym hedonizm, wszystkie żądze cielesne tracą na wartości. Ale nie tylko one. Wszystkie dobra materialne, zaspokojenie podstawowych i ponadpodstawowych biologicznych potrzeb, troska o doczesność miałyby zostać skrępowane i zastąpione przez „straszliwą lekkomyślność”.

Poczucie niedoskonałości, małości człowieka wobec absolutu jest myślą szkodliwą dla piękna życia. „Grzech” wespół z „wolną wolą” jest okrutnym narzędziem tortury dla ludzkiej świadomości. Oba pojęcia czynią człowieka zdolnym do zaparcia się siebie, pogardzenia własną grzeszną naturą, pragnienia samozagłady zwanej „świętością”. Dopatrywanie się boskiego pierwiastka w człowieku mija się z celem. Jeśli nie istnieje Bóg, to w człowieku nie może tkwić jego natura. A ciągłe, puste poszukiwanie może doprowadzić do obwiniania się człowieka, dopatrywania się przewinienia, które nie istnieje, co osłabiłoby ludzką naturę, a właśnie orędownikiem kultu siły zdaje się być Nietzsche.

Na oślep

Jednak to antagonizm pomiędzy człowiekiem dobrym, a złym uznaje filozof za najstraszniejsze w myśleniu dekadentów. Posługując się lekką hiperbolą dostrzega oczywistą opozycję w krzywym zwierciadle: człowiek dobry, to ten, który staje po stronie słabości, choroby, a zły to ten udany, dumny z siebie. Niejako definicją człowieka staje się jego grzeszność, słabość, chorowitość, zwykła niedoskonałość, która powinna zostać zwalczona przez prawo naturalnej selekcji. Silny człowiek, ten, który wydaje się w ogóle nie przynależeć do definicji człowieka, został w tym kontrastowym obrazie przedstawiony jako niesłusznie nazwany złym. Przerysowany krajobraz walki słabych, dobrych ludzi, z silnym, złym człowiekiem jest obrazem moralności, z którą walczył Nietzsche, a którą – nie wiedzieć czemu – przypisał Kościołowi.

Słowa niemieckiego filozofa bywają urzekające dzięki sprawności językowej, błyskotliwości spostrzeżeń, odwadze formułowania poglądów. Jednak tak jemu, jak i innym filozofom nie udało się dowieść nieistnienia Boga. Nietzsche często wydaje się mieczem swoich argumentów bić na oślep. Mnogość zdań tożsamych z szatańskim „non serviam!” czyni Nietzsche’go bardziej buntowniczym, może atrakcyjniejszym, ale z pewnością nie bardziej wiarygodnym. Dlatego też na pytanie, które zadaje na końcu swojej pracy: „Zrozumianoż mnie? – Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu…” Mogę odpowiedzieć tylko: Nie. Nie zrozumianoż.