Profesora Chazana zwolniono – wg powszechnej opinii – ponieważ nie dopełnił obowiązków i nie wskazał, gdzie można przeprowadzić aborcję. A to ważne, by tak zrobił. Niestety informacji, jakich wymagano od profesora nie posiada również Ministerstwo Zdrowia. Ale to akurat nieważne.

Wczoraj miały miejsce dwa wydarzenia piekielnie – tak, to dobre słowo – istotne w tej perspektywie.

Po pierwsze, po dwóch dniach od zwolnienia ginekologa przeprowadzono pierwszą aborcję w placówce, nad którą dotychczas trzymał pieczę. Zrobiono to po raz pierwszy od… 8 lat! Jeżeli połączymy fakty, w których:

  1. kobieta została skierowana do tego szpitala, celem usunięcia dziecka, choć przez ostatnią dekadę, w której dyrektorem placówki był prof. Chazan przeprowadzono tam aborcję dosłownie raz i to podczas jego nieobecności
  2. najpierw poinformowano o rzekomych zaniedbaniach profesora, a dopiero później wszczęto kontrolę mającą na celu te zaniedbania odkryć i opisać (na marginesie: była ona tak lewa, że właściwie sama powinna podlegać kontroli)
  3. zwolnienie profesora ogłaszano dziwnym trafem akurat wtedy, gdy w sejmie działy się – delikatnie mówiąc – bardzo ważne rzeczy, przy jednoczesnym trwaniu kontroli (wyniki zatem albo nie były znane albo były z góry założone)

Jeżeli połączymy te fakty to sprawa śmierdzi na kilometr. Ale oczywiście nie tym, którzy wszystko wiedzą.

Zresztą wczorajszy zabieg przerwania ciąży wygląda na z góry narzucony terror. Ciekawa retoryka tych, dla których terrorystą był dotychczasowy dyrektor.

Po drugie, wczoraj Kościół zaapelował, aby stworzyć listę, która w końcu rozwiąże problem szukania odpowiednich szpitali. Podszedł do sprawy od drugiej strony – pacjent ma prawo wybrać szpital, w którym normy moralne, jakie uznaje za wiążące dla siebie, są tolerowane. Dzięki temu nie boi się, że wyabortują mu dziecko lub poddadzą go eutanazji. Co jednak jest szczególnie symptomatyczne to fakt, że znów straszy się Kościołem, który domaga się takiej listy. Uznani dziennikarze z Czerskiej podśmiechują się, że już niedługo czarna mafia zażąda listy mieszkań, w których dokonują się zapłodnienia. Pomijając żenujący fakt braku jakiejkolwiek analogii w tym niesmacznym rechocie trzeba zauważyć, że Kościół znów pełni funkcję straszaka. Z rzadka można trafić na jasny komunikat, że stworzenie takiej listy to fragment projektu ustawy, który zobowiązuje Ministerstwo do prowadzenia odpowiedniej ewidencji. Skądinąd zupełnie normalnej, jeżeli klauzula sumienia obowiązuje a nie tylko błyszczy na papierku. I co jeszcze ciekawsze, komunikat taki pojawia się tylko w tych tekstach, których celem jest powiązanie partii politycznej składającej projekt oraz Kościoła. Wiadomo – wspólny wróg bardziej straszny, gdy silniejszy.

Co więcej, w wielu takich tekstach odwraca się kota ogonem i kłamie się, jakoby klauzula sumienia mogła obowiązywać tylko lekarza, a nie placówkę. Tymczasem, jeżeli w placówce 100% składu lekarskiego będzie miało ochotę się powoływać na klauzulę sumienia, ma takie prawo. I wtedy de facto obowiązuje ona szpital, nie tylko lekarzy. Zresztą wystarczy odrobina dobrej woli, aby to zrozumieć. W jakimś szpitalu pracuje lekarz, który nie ma problemu z wyrywaniem dziecka z macicy. Trafia zatem na listę lekarzy, którzy to robią, a szpital, w którym pracuje do ewidencji placówek, gdzie można taki zabieg przeprowadzić. I kropka. Tyle, że ta odrobina dobrej woli to dla niektórych za dużo.

Zresztą wtedy nie byłoby można wysyłać zrozpaczonych kobiet do uczciwych lekarzy i bawić się tłumem przez kilka tygodni.

Kościół żąda, aby stworzyć listę szpitali, w których dokonuje się aborcji. Ale niestety to stygmatyzuje ludzi i placówki. Dzieli lekarzy na złych i dobrych. Kler znowu miesza! Nie dajmy się! A gdyby z podobną inicjatywą wystąpiło inne środowisko (czego oczywiście nie zrobi, bo kastrowanie się z tematów zastępczych nie leży w ich czerwonym – nomen omen – interesie)? Pozostaje gdybać lub spojrzeć do podręczników historii. Najlepiej tej najnowszej, gdzie punkt widzenia niektórych środowisk zależy tylko od punktu siedzenia.