Adwent to naturalnie czas rozmyślania. Zasada jest dość prosta – im więcej czasu na nie znajdziesz w te szczególne dni, tym owocniej je przeżyjesz. Nie da się czekać w pośpiechu.

Nie przeżyłem Adwentu idealnie. Prawie żadnego postanowienia nie udało mi się doprowadzić do skutku. W gruncie rzeczy nie ma się czym chwalić. Ale trzy myśli wyjątkowo uderzyły mnie w potylicę i wbiły się w nią jak kleszcz, co chwilę przypominając mi o sobie, jak głodne pisklę. Chcąc nie chcąc poświęcałem im jakiś czas. I choć nie odkrywam nimi Ameryki, stanowiły dla mnie drogowskazy przedświąteczne. Oby po Świętach nie było inaczej.

  1. Jeśli nie ufam najbliższym jak Józef Maryi – nie wiem, co to Miłość.

Pozwól, że nakreślę Ci sytuację. Pewnie lepiej przemówi do mężczyzny, ale ufam w typowo kobiecą zdolność empatii.

Mężczyzna poślubia kobietę. Kocha ją, że głowa mała, serca też ledwo starcza. Marzy o niej, pewnie śni nocami, a przed zaśnięciem wyobraża sobie przyszłe wspólne życie. Kobieta jest piękna, Najpiękniejsza i nikt wokół nie śmie tego podważać, a nawet jeśli, to jakie znaczenie miałoby prychanie rzekomych kolekcjonerów kobiecego piękna? Różowe okulary są niepotrzebne – świat z Marią jest dla Józefa wystarczająco słodki. Jest uczciwym człowiekiem, uczciwym mężczyzną. Czekał na dar bycia z kobietą wiele długich lat, a gdy ją poznał, czekał równie gorliwie, co – jak się domyślam – niecierpliwie.

A wtedy, ta Najczystsza, Najukochańsza, Najdroższa i Najwspanialsza osoba przychodzi do niego i mówi, że jest w ciąży. Właściwie nie pamięta, czy kiedykolwiek dotknął ją za rękę. Kochał ją i szanował tak, że bał się na nią spojrzeć, aby nie zgrzeszyć przeciw tej miłości. A ona jak gdyby nigdy nic, pełna ufności opowiada mu historię o aniele, poczęciu i o tym, że będzie wychowywał nieswoje dziecko.

Nie znamy pierwszych reakcji Józefa. Ale koniec historii znamy – Maryja pozostaje Dziewicą, a Józef nie uskarża się na nic i wobec wszystkich uchodzi za biologicznego ojca małego Jezusa ratując życie swojej żony od przykrego końca pod lawiną kamieni. Prawdę znają tylko oni. Józef pokornie podąża za Maryją, jest naiwny do przesady, bezgranicznie wierzący w to, co mówi mu Najukochańsza.

Jeśli nie potrafię tak kochać, dużo pracy przede mną.

  1. Jeśli mówię, że jestem dobry, bo nie morduję – nic nie wiem o dobru.

Nie zabijam, nie kradnę, nie gwałcę, nie kłamię, z czego ja się mam spowiadać? – wielokrotnie pytają mnie ludzie, gdy zachęcam ich do sakramentu pokuty i pojednania. To obok zarzutu o grzeszność księży drugi koronny argument. Równie niedorzeczny i równie przykry. Bo dużo tu wyznań, czego nie robimy. I dobrze, jeśli to prawda. Ale czy jest coś, co robimy?

Dwa obrazy utkwiły mi w pamięci.

Jeden z księży-teologów zwrócił mi uwagę, jaki kształt może przybrać sąd po naszej śmierci. To nie żadna oficjalna doktryna, nowy dogmat, czy cokolwiek w tym stylu. Ot, ćwiczenie sumienia. Jeśli moimi obrońcami przed Sędzią będą ci, którym miałem okazję pomóc, ilu z nich mogłoby się za mną wstawić z czystym sumieniem? Ilu potrzebujących świadomie minąłem na ulicy, ilu potrzebnych rozmów uniknąłem.

Drugi obraz: gdyby wszystkie osoby, jakie spotkaliśmy w naszym życiu zgromadzić przy jednym stole i kazać mówić o sobie wszystko, co o nas wiedzą (spowiednicy wiadomo, że odpadają)? Czy balibyśmy się takiego spotkania? Czy byliśmy na tyle uczciwi, by nie biegać między rozmówcami i nie prosić ich o przemilczenie naszych małych, podłych spraw, naszych zaniedbań?

Grzech zaniedbania – dobro, które powinno zostać zrobione, a któremu nie pozwoliliśmy na zaistnienie, bo mieliśmy lepsze pomysły. To dobro, które przecieka nam przez palce jak piasek. Kiedyś staniemy przed Panem, wyciągniemy do niego ręce, otworzymy pięści i zobaczymy, że bilet do nieba jest droższy niż nam się wydaje.

Jeśli mówię, że czynię dobro, bo nie czynię zła, dużo pracy przede mną.

  1. Jeśli chrześcijaństwo nie sprawia mi trudności – nie jestem dobrym chrześcijaninem.

Nikt nie definiował Chrześcijaństwa lepiej niż Jezus. Nikt nie definiował Miłości lepiej niż Jezus. Jezus to Wcielone Chrześcijaństwo i Wcielona Miłość. Nie mamy, co do tego wątpliwości.

A jednak przy całej Miłości, przy wszystkich uczuciach, jakie do nas żywi nie znajdujemy żadnego miękkiego słowa w Jego nauce o Chrześcijaństwie. Same twarde wymagania, reguły – igielne uszy, wąskie bramy, oddawanie wszystkiego, by pójść za Jezusem. Stawiane z Miłością, ale jednak wręcz niemiłosierne kryteria, których spełnienia nie potrafimy sobie często wyobrazić?

Czy my jeszcze o tym pamiętamy? Czy potrafimy od siebie wymagać na innym polu niż twarda dieta, ciężkie treningi, wczesne wstawanie, praca naukowa i fizyczna? Czy potrafimy złapać się na tym, że chrześcijaństwo już nam nie ciąży? Że droga, którą stąpamy jest zaskakująco prosta, dawno nie mieliśmy pod górkę, a najcięższym duchowym ćwiczeniem jest dla nas wygospodarowanie w niedzielę kilkudziesięciu minut na nudną mszę św.?

Jeśli moje chrześcijaństwo nie jest krzyżem do niesienia, ale ultrawygodnym środkiem lokomocji, dużo pracy przede mną.

_______________

Na ostatni dzień Adwentu, Święta Bożego Narodzenia i kolejny rok, życzę Wam Serca pełnego Miłości, Dłoni pełnych Dobroci oraz odważnie przebytych krętych Dróg.
Tomasz Adamski